Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

ankieta ANDRZEJA ŚNIOSZKA — odpowiada CEZARY K. KĘDER

Wytyczając inne szlaki

Andrzej Śnioszek: W latach 70. i 80. był Pan aktywnym uczestnikiem życia literackiego. Jak po latach interpretuje Pan skalę zamieszania wokół „prozy nowych nazwisk”? Większość debiutujących wówczas autorów to dziś nazwiska całkiem zapomniane.

Cezary K. Kęder: W okresie, którego dotyczy pytanie, można mówić o mojej aktywności jedynie w końcu lat 80., w dodatku była to aktywność w tak zwanym trzecim obiegu — poetycko-muzyczno-zinowym. Zaś może nieco bardziej widocznym uczestnikiem życia literackiego tego obiegu stałem się dopiero po roku 1987, gdy powstał kwartalnik „FA-art”. Spory związane z pojawieniem się wysypu debiutujących prozaików wydawały mi się w tamtym czasie mało istotne, uważałem je za już historyczne (perspektywa studenta polonistyki…), a też zdawały mi się rodzajem rytuałów oficjalnego życia literackiego, czymś w rodzaju opakowania zastępczego dla literatury, która była „gdzie indziej”, choć nie wiedziałem dokładnie gdzie. Aspirowanie do pierwszego, oficjalnego obiegu wydawało mi się w każdym razie samobójcze. Zdawałem sobie na pewno sprawę z tego, że poza hierarchiami literackimi wynikającymi z napięć politycznych i towarzysko-koteryjnych istnieje jeszcze hierarchia wynikająca z umiejętności pisarskich, horyzontów i ambicji. Niektóre książki wydały mi się w związku z tym po prostu interesujące — niezależnie od obiegu, w którym się ukazywały i krążących o nich oraz ich autorach opinii. Z perspektywy lat widać chyba bardzo wyraźnie, że mieliśmy przy okazji „prozy nowych nazwisk” do czynienia z próbą wytyczenia innego niż bogoojczyźniany i chrześcijańsko-społeczny szlaku dla polskiej literatury wspieranej przez państwo. Wytyczanie owo skończyło się pyrrusowym zwycięstwem — wszyscy zainteresowani wpadli w kocioł wolnorynkowy. Ktoś tam w nim wciąż jeszcze pływa.

AŚ: Jedną z centralnych postaci literatury tamtych lat był Henryk Bereza. Czy zetknął się Pan z nim osobiście? Jak go Pan zapamiętał?

CKK: Henryka Berezę poznałem osobiście dopiero w 1993 roku, podczas zorganizowanej w Warszawie przez kwartalnik „FA-art” promocji książki Piotra Czakańskiego Ostatnia amerykańska powieść, co miało miejsce w księgarni Odeon na Hożej. Henryk Bereza przyszedł na spotkanie i został po jego zakończeniu, by z nami — Krzysztofem Uniłowskim, mną, Piotrem Czakańskim i Marcinem Herichem — porozmawiać. I ten fakt, i przebieg rozmowy zrobiły na nas duże wrażenie. Potem, przez kolejne dziesięć lat, spotykałem się z Henrykiem Berezą od czasu do czasu, przy okazji moich przyjazdów do Warszawy. Kiedy w 2003 roku zamieszkałem w Warszawie na stałe, spotykaliśmy się trochę częściej. Dał się namówić na wyprawę do Krakowa w 2006 roku, gdy w ramach organizowanego przeze mnie Festiwalu Kultura Polskich Czasopism odbyła się promocja jego książki …Wypiski...

AŚ: Jaki jest Pana stosunek do konceptów historyczno- i krytycznoliterackich Berezy? Pytam zwłaszcza o antynomię „języka martwego” i „języka żywego”, który według Berezy cechował prozę „rewolucjonistów”.

CKK: Pozytywny. To znaczy doceniałem śmiałość wizji i konsekwencję w jej przedstawianiu, choć nie zawsze przecież zgadzałem się z poszczególnymi rozpoznaniami. Antynomia, o której mowa, bywała poręcznym orężem, gdy Henryk Bereza jej używał. W szerszej perspektywie jest bodaj jednym ze sposobów uchwycenia momentu, w którym pisanie przestaje być jedynie zapisywaniem i zaczyna być literaturą. Moim zdaniem stwierdzenie, że moment ów dla danego autora lub konkretnego dzieła nastąpił, jest zawsze dyskusyjne, a poziom takiej dyskusji — mocno uwarunkowany okolicznościami pozaliterackimi.

AŚ: Co Pana zdaniem spowodowało niemal zupełny — czytelniczy i krytyczny — odwrót od artystycznej prozy spod znaku Henryka Berezy i „Twórczości”?

CKK: Brak środków i sposobów, by czytelników i krytyków do czytania owej prozy zachęcić lub przymusić. A konkurencja była ogromna — wpierw były to telewizja, drugi obieg i Wadowice, ponad dekadę później — nowe media, zalew przekładów i dzikawy kapitalizm.

AŚ: Czy prozie „bereziaków” bliżej do modernizmu czy postmodernizmu? Niektórzy badacze widzą w Marku Słyku pierwszego w Polsce postmodernistę. Inni, jak choćby Włodzimierz Bolecki, bardzo niechętnie używają terminu postmodernizm, opisując literaturę XX wieku w kategoriach modernizmu.

CKK: Zdaje się, że części pisarzy, których cenił Henryk Bereza, byłoby bliżej do modernizmu, a części do postmodernizmu. Używane przez Henryka Berezę pojęcie „rewolucji” ma bez wątpienia modernistyczne konotacje, przypisywanie przez niego najwyższej istotności literaturze — także. Dziwna kariera terminu „postmodernizm” w Polsce w latach 90. XX w. ma jeden dobry skutek. Otóż nie sposób już odkręcić istnienia modernizmu w Polsce! Mała rzecz, a cieszy.

AŚ: Jednym z bardziej dotkliwych zarzutów wobec debiutujących w latach 70. i 80. prozaików był „socparnasizm”. Pojawiły się sugestie, jakoby pisarze celowo unikali wątków nieprzychylnych władzy, a co za tym idzie kolaborowali z Partią. Dzięki temu mogli publikować w obiegu oficjalnym. Czy w Pana opinii takie zarzuty były słuszne?

CKK: Wątki nieprzychylne władzy zasadniczo kasowała cenzura, na pewno jednak i pisarze autocenzurowali się, gdy myśleli o publikacji oficjalnej. Nie wiem, czy któryś z pisarzy nas tu interesujących tak robił, być może, acz nie sądzę — bodaj na różne sposoby eksplorowali oni swoje, osobne światy, co zapewne i tak wyglądało „podejrzanie”. A sposobów, by uziemić pisarza lub pisarza in spe, było przecież sporo. Stosowano odkładanie na półkę, przedłużano oczekiwanie na publikację, ustalano niewysokie nakłady, ograniczano dystrybucję. Sam krytycznoliteracki pomysł, że na wzór socrealizmu, napędzanego przez pryszczatych, pojawił się w latach 70. socparnasizm napędzany przez młodych pisarzy z prowincjonalnych miejscowości, jest raczej zagrywką obliczoną na wykoszenie konkurentów do papieru na książki przydzielanego przez scentralizowane, socjalistyczne państwo niż poważnym konceptem. Można też potraktować ów koncept jako próbę zdyskredytowania Henryka Berezy, który jako względnie niezależny arbiter i selekcjoner musiał, posługując się własnym gustem i wyczuciem literackim, mocno grać na nerwach „władzy” i „opozycji”. Jako kolaborant-pięknoduch stawał się śmieszny i nieważny, a oczywiście było wręcz odwrotnie, gdyż należał do elity intelektualistów i potrafił rozpoznawać „żywy język”. Skądinąd, gdyby przypisać Henrykowi Berezie demiurgiczną sprawczość, to owszem, mógłby on po prostu postanowić, że mają się pojawić autorzy posługujący się „żywym językiem”. Bodaj jednak pojawili się oni bez jego uprzedniego postanowienia, jako skutek PRL-owskiej, zapatrzonej w Zachód modernizacji kulturowej, a szerzej — laicyzacji społeczeństwa i rozpowszechniania się popkultury (w Polsce — w wersji socjalistycznej).

AŚ: Czy utrzymuje Pan kontakty z „młodymi prozaikami” tamtych dekad? Czy interesowały Pana ich dalsze losy?

CKK: Początkowo los zetknął mnie jedynie z Andrzejem Tuziakiem (ur. w 1958 r.), który mieszkał, jak ja, w Bytomiu. W latach 90. XX w. i później interesowałem się losami tych autorów w związku z redagowaniem kwartalnika „FA-art”.

AŚ: Nad czym pracuje Pan obecnie? Czy można spodziewać się nowych tekstów?

CKK: Dwie moje powieści czekają na ukazanie się, obie są po części znane z publikacji fragmentów w kwartalniku „FA-art”. Wydawanie kwartalnika „FA-art” zostało zaś po 30 latach wydawania zawieszone — dla mnie był on rodzajem permanentnej akcji artystycznej, która w tej chwili jest dostępna jako zdokumentowana „całość”.

maj 2020

Cezary K. Kęder (ur. w 1965 r. w Bytomiu) — poeta, autor tekstów piosenek, krytyk literacki, dziennikarz, redaktor naczelny kwartalnika literackiego „FA-art”, dwumiesięcznika kulturalnego „Opcje” (do 2001 r.), wortalu poświęconego czasopismom kulturalnym Witryna.Czasopism.pl wydawanego przez Fundację Otwarty Kod Kultury. Wydał tomy poezji: Chwile myślenia (1989), Ja (1990), Sekwencje (1994), Najnowszy model (2004), Straszny melodramat (no i to serduszko) (2010), Nasza mała, wszechobecna, miękka (2019), Większe rzeczy (2023); prozy: Antologia twórczości postnatalnej (1996), Rurand. Prequel (2013), Jak masz na imię (2023); szkiców: Wszyscy jesteście postmodernistami! Szkice o literaturze lat dziewięćdziesiątych XX w. (2011), Tania jatka. Życie literackie na przełomie tysiącleci (2015). Autor tekstów formacji Fantazman: Tu będę (2012) i Skomlenie (2014).

Andrzej Śnioszek (ur. w 1987 r.) – absolwent filozofii i polonistyki. Do niedawna próbował obronić doktorat dotyczący Henryka Berezy. Autor artykułów o Donacie Kirschu, pisarzu najbardziej znanym spośród zapomnianych. Wiceprezes Fundacji Józefa Świdra; na co dzień wychowawca w świetlicy środowiskowej.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content