Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

JAKUB MICHAŁ PAWŁOWSKI

Wibracje

stan podstawowy

Plaża nad morzem w styczniową noc. Zimny skalisty piach, bruzdy. Żadnej duszy, bez ratunku, nieruchome światła w oddali — tak wyobrażał sobie wieczność — w piekle. Kim był? Najprościej rzec, że potępieńcem, i nie było miejsca na ziemi, gdzie mógłby się schronić. Jechał zatem nocną plażą w zimie na wózku, koła wpadały w bruzdy ziemi. Szatan to nie papież, nie udziela audiencji tak po prostu, jego kraina to bezbrzeżna pustka, pozbawiona kotłów z żarzącą się smołą, przy których można by się ogrzać, oraz zdyszanych oddechów, świadczących o czyjejkolwiek obecności, trzeba szukać, cały czas patrząc na boki i do tyłu, on sam może pojawić się znienacka. Jechał zatem wózkiem i jechał, jego psychika nie była teraz niczym więcej niż zarysowaną karoserią.

Leżał banalnie na łóżku, ławka, choinka na trawniku, brama, a nawet śmietnik, odbijały się trudnymi do rozpoznania figurami na suficie, na którym zatrzymał się jego wzrok. Świetlna abstrakcja, nakładające się warstwy półcieni. Niczego nie chciał, o niczym nie myślał. Wszystko już rozstrzygnął.

Na drugiej półkuli, w pełnym słońcu, wokół sztucznego jeziora w centrum wielkiego miasta biegała młoda kobieta. Mijając rzędy maków, zerkała, czy spomiędzy kwiatów nie wychyli się z kosza jakiś dzieciak, nie znalazł się bowiem jak dotąd żaden śmiałek, chcący ofiarować jej to brzemię. Dziesiąty raz obiegała parkowy basen niezłym tempem, wiedziała jednak, że coś jest nie tak.

Na plaży zimową nocą zaplanował spotkanie z dziewczyną marzeń sprzed lat, najpierw chciał jednak pogadać z szatanem. Dziewczyna pewnie nie przyjedzie, bo jak niby… A z drugiej strony, jeśli on kaleka… Czy skoro ostatnimi czasy, najpewniej przez okropną rzecz, jakiej się dopuścił, miewa wrażenie, że porusza się w kilku światach, z których przynajmniej jeden nie istnieje, możliwa jest jakaś irracjonalna komunikacja z realnymi ludźmi albo przywoływanie ich myślami?

W pokoju, pod urozmaiconym geometrycznie sufitem, zaplanował swoje samobójstwo. Nie chce patrzeć na topnienie jaźni, rozpad ciała, nie chce czuć odoru odchodzenia, nie chce doświadczać falowania pamięci. „Nie chce” — słowa klucze, stan ducha. Zrobi to dziś, kiedy wciąż jeszcze pamięta co nieco z ostatnich dni, kiedy potrafi sparodiować jeszcze samego siebie w lustrze, kiedy jeszcze sam siebie znosi jakoś, kiedy trafia jeszcze do sklepu albo do muszli, kiedy jest w stanie pożegnać się ze światem. „Jeszcze” — słowo klucz, stan ducha.

Biegając wokół parkowego basenu, nie miała pojęcia, że umiera na zanik mięśni, że pobiegnie tak jeszcze tylko parę razy. A nawet gdyby miała pojęcie, nie uwierzyłaby.

Dirk rozważał dalej, czy jedyną Lindą, z jaką mógłby się teraz spotkać, jest jakaś inna, wymyślona Linda, będąca jedynie odbiciem tej prawdziwej. Po chwili dumania w zimnie zorientował się, że stoi na swoich nogach, i to całkiem stabilnie, a jego wózek sprawnie, w niezłym tempie, bez przeszkód objeżdża zimowe wydmy. Chodź, powiedział szatan. Dirk posłuchał. Po co potępieniec ma oglądać innych potępionych? Ku przestrodze? Ku oswojeniu? Miał przyjąć piekielne okazanie w pokorze i bez szemrania, tylko dlatego, że na parę chwil mógł znów chodzić? Czy pokora to jakaś istotna kategoria piekielnego świata? I niebiosa mają podobne zasady… Jak na potępieńca-kalekę miał wiele celnych pytań, a to nie było po myśli szatana, zwłaszcza że z takich pytań wyłonić się mogły przejrzyste odpowiedzi.

Roman usiądzie na fotelu, łyknie tabletki w nadmiarze i popije whisky. Pożegna się ze światem symbolicznie, wychodząc na balkon, może nawet zamacha do jakiegoś dziecka albo staruszki. Puści na cały regulator Deep Purple albo Tangerine Dream, łyknie, co tam ma do łyknięcia, i odwinie kitę. Tak, jako siedemdziesięciodwulatek ma prawo do słów urągających majestatowi śmierci.

Podczas biegania dołączył do niej ośmioletni chłopiec na hulajnodze. Czego tak wypatrujesz w tych makach?, zapytał bezceremonialnie. Zakłopotana nie odpowiedziała. Nie powinieneś być teraz w szkole?, zaczęła nieudolnie. Spędzam w parku całe dni, jestem takim dzieckiem z parku, nie mam co robić, nie mam szkoły, wierzę, że jak będę miły i pomocny, to może ktoś zabierze mnie do prawdziwego domu. Cindy nie okazywała, ale od środka była już zbiornikiem łez.

 

pierwsza zamiana

Poczuli wibrowanie i usłyszeli kroki.

Dirk objechał sztuczne jezioro klika razy. Takim objeżdżaniem od lat poznawał świat, wózek był jego sensualnym medium, niczym węch u zwierzęcia. Chciał także powtórzyć sztuczkę z piekielnej plaży, usiłował wstać, upadł, wózek sam nie pojechał.

Roman pomyślał, że znalazł się po drugiej stronie, pamiętał jednak, że nie łyknął jeszcze tabletek. Skąd zatem zimno na skórze i galopujące tętno. Także widok nocnej plaży w zimie wzmagał śmiertelność ciała. Poszuka swojej Eurydyki, a może przemówi doń sam kozi bękart (przypuszczał, że ten będzie jednak bardziej wyrafinowany).

Zasiadła wygodnie w fotelu Romana. Ani strój do biegania, ani przyspieszony oddech nie pasowały do pełnego obrazów i książek wnętrza. Meble także były starannie dobrane. W takim mieszkaniu mogłaby wychować dziecko, może nawet z kimś. Upatrzyła sobie obity pluszem fotel z empirową lampą na stoliku obok, zatopiła się w nim wygodnie, niemal od razu gwarantował przybranie filozoficznej pozy, wymuszał ułożenie prawej ręki pod brodą i sięganie lewą po papierośnicę na stoliku. Poczuła, że siadywał w nim mężczyzna, starszy, wytworny, w mieszkaniu panował prawdziwy kult kobiety, która — jak się domyślała — zmarła.

Ośmiolatek, ten sam, którego przyuważyła ostatnio Cindy, zawołał dwóch policjantów, by pomogli Dirkowi wsiąść z powrotem na wózek. Na szczęście szybko się ulotnili, nie zapytawszy o paszport. Ruszył wózkiem jeszcze raz wokół jeziora, nie pomyślał nawet, by zapuścić się gdzieś głębiej, poznać odległe miasto, w którym nigdy nie był.

Papierosa?, zapytał głos, Roman nie odpowiedział, po chwili zjawił się fotel, następnie w zwolnionym tempie papierośnica, tuż po niej stolik z empirową lampą, było prawie jak w jego mieszkaniu. Po chwili dostrzegł na stoliku tabletki. Nie usiadł, patrzył z boku.

Kobiecość, wyodrębniona z pejzażu mieszkania szeregiem subtelnych detali, ukazywała przywiązanie i delikatność. Cindy z uwagą rejestrowała oprawione zdjęcia, pielęgnowany zapach, starannie ułożone części kobiecych ubrań nienoszonych od lat. Tak zanurzyła się w wyobraźni tego wytwornego mężczyzny, że zapomniała prawie całkowicie o ostatnich bólach. Była także zawstydzona, że jej sportowe mieszkanko wygląda tak skromnie i w istocie bezpłciowo. Kiedy zobaczyła ogromną wiktoriańską wannę, nie mogła do niej nie wejść, czuła się jednak podglądana i poniekąd sama to prowokowała, po pustelni Romana paradowała w samym ręczniku. W garderobie dostrzegła pokaźną kolekcję krawatów, które przykuły jej uwagę kolorami i wonią, zdjęła jeden z małego wieszaka i próbowała go nawet przymierzyć, kiedy wiązała go na szyi, obsiadły ją wszystkie najświeższe myśli Romana, jego ostatnie stany, prawdziwa transmisja, w kadrze dostrzegła tabletki na stoliku pod empirową lampą, zakręciło jej się w głowie, upadła.

W miejscu, gdzie rosło najwięcej maków, na rozkładanym fotelu siedziała zmarła dziewczyna, którą potrącił. Dirk nie uciekł, chciał, by go wreszcie ukarała, skoro chociaż tutaj jest żywa.

Szatan nie zadawał pytań, nie opowiadał żadnej alternatywnej wersji dziejów stworzenia. Po chwili zjawił się mężczyzna wyglądający jak Roman i wolno opadł na wyistoczony przed chwilą fotel, jak wystrzelony precyzyjne pocisk, bił od niego chłód większy niż dokoła. Roman patrzył na sobowtóra, śledził z uwagą każdy jego gest, w tym skupione, przeciągłe, pełne namaszczenia palenie papierosa. Najpierw czuł się bardziej jak praobraz, im dłużej stał jednak na piasku, tym bliższy był zaskakującej konstatacji, że sam jest może wierną kopią jakiegoś Romana. Gdy tak właśnie myślał, sobowtór w fotelu zajął się ogniem, rozświetlając nocny zimowy pejzaż, po czym równie szybko zmyty został przez deszcz. Sam Roman stracił przytomność, po chwili leżał na deptaku nadmorskiego kurortu za dnia, a wokół dzieci na hulajnogach, dźwięki disco, wózki z watą cukrową, zapach ryby i setki ludzi w klapkach. Każdy chciał pomóc staruszkowi wstać, on jednak nie reagował, myślał wszak intensywnie o nocnym autodafe i deszczu.

Dlaczego mężczyzna chce umrzeć, gdzie teraz jest, czy na pewno jest, czy chciałaby go poznać? Po przebudzeniu, gdy leżała na dywanie, wydawało jej się, że słyszy kroki, nie przybliżały się jednak w jej stronę żadne stopy. Wyczuwała, że to tylko preludium kolejnego spotkania, niekoniecznie z Romanem.

 

zamiana druga

Poczuli wibrowanie, usłyszeli kroki, wydychali powietrze z nieswoich płuc.

Mieszkanie Romana było duże i przestrzenne, nie tylko więc Cindy mogła się w nim czuć swobodnie, także Dirk bez trudu mógł je objechać. Potępieniec zapomniał nawet o swojej sytuacji, poczuł, że miast kary, otrzymał nagrodę. Kiedy tak rozmyślał, objeżdżając mieszkanie dokoła, usłyszał dzwonek do drzwi, podjechał, otworzył, to Linda — miłość sprzed lat. Speszony i zaskoczony — spodziewał się jej bardziej na piekielnej plaży — wprowadził ją do salonu.

Roman nie planował już podróży, wyprawę nad nocne morze zimą łatwo przeniósł na poziom niebytu, metafory, halucynacji. Co jednak miała wzbudzić w niedoszłym, póki co, samobójcy, wizyta w parku otoczonym polami maków i to gdzieś w dalekiej metropolii? Wyprawa taka była przecież niemożliwa, drugą równie nierealną rzeczą było dla Romana samo życie, dochodził zatem do niechcianych, wypieranych konkluzji, że skoro nie może przerwać tej absurdalnej podróży, to i… Był rozżalony, wszystko już przecież postanowił. Przez taką podróż zniedołężnieje tylko do reszty albo, co gorsza, odwinie kitę z powodów zupełnie naturalnych. Czuł, że z kimś go zamieniono albo wysłano go tutaj omyłkowo jak walizkę z samolotu; że podrobiono jak czek, że przeżywa tu za kogoś czyjeś życie. Po chwili zadumy, kiedy usiadł, jak to starcy, na ławce, doszedł do innej przerażającej konstatacji, że w jego mieszkaniu ktoś może zastępować go w jego właściwej misji. To najistotniejsza rzecz, jaką przeżył ostatnio, a samobójca nie chce już przecież niczego przeżywać, zwłaszcza czegoś, co mogłoby zdeklasować wielki finał, a i dostarczyć argumentów, że warto tu jednak pozostać.

Cindy poruszała się po nocnej plaży niepewnie. Wiedziała, że przemieściła się w czasie i przestrzeni, wciąż jednak była chora, poznawała to po oddechu i tempie chodzenia, mimo że nikt oficjalnie jej o tym nie informował. Zerknij tam, powiedział głos. Nie widziała postaci, jedynie cień wskazujący wózek z dzieckiem i krzesło, na którym zasiadała młoda kobieta. Obejdź dokładnie, przyjrzyj się — zachęcał. Nie bez lęku uczyniła, o co prosił. Dziecka nie znała, choć wydawało jej się bliskie, na krześle siedziała ona sama sprzed choroby. Po takim doznaniu chciałoby się uciec, nie było jednak gdzie, bo cień z wózkiem mógł przecież pojawić się wszędzie, zwłaszcza w miejscu, do którego by umknęła. Ucieczka bez konkretnego celu nie ma sensu, ucieczka bez konkretnego celu w piekle tym bardziej.

Płaszcz powiesiła sama, Dirk nie dosięgał aż tak wysoko. Usiadła po drugiej stronie stolika z empirową lampą i papierośnicą, z łatwością spostrzegła kopczyk z tabletek, on też je teraz zauważył, milczeli. Nie, Lindo, nie, to nie tak jak myślisz… Zaraz ci to wyjaśnię… To jednak nie takie proste… Widzisz… Zrobiłem coś strasznego — tu opowiedział jej pokaźną część swojego życia. Boże, jak się cieszę, że cię widzę, zakończył sztampowo. A tabletki?, zapytała Linda, a on dotknął ręką spoconego czoła. Nie wiem, jak się tu znalazłem, to nie moje tabletki… Zresztą mieszkanie także. Wygląda, jakby ktoś przygotowywał się tutaj na śmierć, nie ja jednak. Popatrz tutaj, przecież to nie moje zdjęcia, nie znam tej kobiety, choć przyznaję, że piękna — uwieńczył, uśmiechając się nerwowo, uderzał przy tym ręką o udo. Nie taki z ciebie potępieniec, powiedziała i zaczęła wychodzić. Gdyby nie siedział na wózku, stałby teraz skonsternowany. Właściwie skąd miałaś ten adres?, dopytał z opóźnieniem. Przecież sam mi go podałeś przez telefon. Jakoś przedwczoraj…, wyjaśniła w zakłopotaniu, które Dirk uznał za nienaturalne.

Już słowo PRZEŻYCIE wzbudzało w nim lęk, takimi PRZEŻYCIAMI osadzał się tylko mocniej w życiu. Ależ pokrętny wydawał się teraz samemu sobie. Bolał go brzuch, był bliski zwymiotowania. Czy dobrze się pan czuje?, zapytał, zatrzymując hulajnogę, ośmioletni chłopiec. Tak, tak, umieram tu tylko sobie po prostu, odpowiedział szorstko, czym wystraszył chłopca. Wszystkie te niemożliwe rzeczy działy się poza Romanem, a czy mógłby, tak sam z siebie, wyłącznie za swoją zgodą, z własnej inicjatywy, zrobić coś niemożliwego, jeśli tak, to co by to było? Co mógłby zrobić tutaj? Patrzył na sztuczne jezioro, nie zastanawiał się długo, rozebrał się do majtek i wszedł do wody, wyglądał jak jogin brodzący po Gangesie. Nie wstydził się, choć jego ciało było słabe, stare, pomarszczone. W odległej metropolii na takie ekscesy patrzono neutralnie, gdyby zrobił to w swoim mieście, byłby wyśmiany, poniżony, spalony.

Urodzisz zdrowe dziecko i umrzesz, albo wyzdrowiejesz bezdzietna, wybieraj, mówił głos. Oferta wydała jej się nieuczciwa, bo nie obejmowała najbardziej realnego rozwiązania, że umrze bezdzietna.

Wibracje z wolna ustawały, poczuli w płucach ciepłą krew. Powrót był jak upadek windy. Adoptując chłopaka z parku, Cindy uprzedziła go, że może jednak umrzeć. Norman, bo tak miał na imię, podjął męską decyzję, jak dotychczas — żyje. Roman nie popełnił samobójstwa, ale kopczyk z tabletek powiększył swoje rozmiary. Dirk wjechał wózkiem pod samochód na ruchliwej ulicy miasta. Linda nie żyje już od dwudziestu lat.

Jakub Michał Pawłowski (ur. w 1977 r.) — dr n. hum., literaturoznawca, badacz europejskiego romantyzmu (dysertacja: Romantyczny teatr mistycznego okrucieństwa. Słowacki i Artaud, 2012), związków tegoż z ekspresjonizmem, awangardą i modernizmem. Prawnik, twórca spektakli teatralnych (Symbolatorium, Projekt V, Projekt Parsifal), lektor, podróżnik, przewodnik po Berlinie, Bristolu, Dreźnie, Hamburgu, Lipsku, Londynie, Lubece, Lwowie, Poczdamie, Quedlinburgu i Wiedniu, rzecznik prasowy Muzeum Sztuki w Łodzi (2023). Debiutował poetycko w „Przeglądzie Powszechnym” (1999). Autor tekstów naukowych, esejów, artykułów popularyzatorskich; współpracuje z redakcjami: „Kuriera Szczecińskiego”, „Spotkań z Zabytkami”, „Teologii Politycznej” i portalu Histmag.org. Mieszka w Szczecinie. Wydał przewodnik Austria (2020).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content