Skip to content

MAJA MICHNIEWICZ

Eskapada

Półmrok jesiennych koron drzew. Wilgotna mgła smagająca policzki. Szumiący wiatr. Niezidentyfikowane półgłosy dusz. Polana, pustkowie. Słońce coraz słabszy rzuca blask, chowając się daleko za horyzont. Zmierzch, bez tchu. Płytka cisza. Głuchy szum liści i dalekie stąpania po leśnym żwirze. Taktyczny obrót. Brunatny pień z wyrytą dedykacją „G+D”.

Gdy nastaje ciemność, wyostrza się wyobraźnia i zmysły, by nie przepaść. Mokre decybele gniecionego błota. Stukot drewnianej laski. Chropowaty oddech. Obrót w lewo. Półmetrowy krzew. Drży. Drapanie metalu o piach. Dźwięk rzutu suknem. Atramentowy filtr zalewa las. Dróżka na oślep, a może krawędź? Dzwoniące łańcuchy na wietrze. Tylko krok dzieli od lotu w jedną stronę. Szlak pnie się w górę. Za plecami bezosobowy ciężar. Nieludzka, bezcielesna istota siedzi na ogonie. Co jakiś czas śmieje się, wprost do ucha środkowego. Obok nikogo, ale rechot z zaświatów wisi na ramieniu. Minięty głaz splamiony krwią. Dogasająca latarnia gdzieś pod dębem. Na horyzoncie ogromny, pomarańczowy księżyc. Oświetla żarzącym blaskiem zmoknięte liście. Mgła znika. Znów chichot. Piruet pełnego obrotu. Tylko ty i przemoczony jesienny las.

— Po co szedłeś na spacerek? Bo masz problemy ze snem? To do lekarza, a nie ciemnego lasu, przewietrzyć gnijący umysł. — Przelatujący śpiew wietrznych dusz, który, kurwa, ma rację.

— Zgubiłeś się. Nędzne, słabe istnienie ludzkie. Co za pierdoła saska. Stąd nie ma powrotu. — Komunikat wytworzony z dziurawych strun truposza, zakopanego gdzieś w kwaśnej glebie. Teraz ryk, wrzask, skrzeczenie nienaoliwionych zawiasów aparatu mowy. Bieg uchodzącego z piersi życia.

Na krańcu drogi bezdrzewna, okrągła, piaszczysta przestrzeń. Zakapturzona sylwetka wpatruje się w dal. Dymne futro zdobi smolistą szatę. Uwięziony świecznik ledwo dycha i dogasa. Szmer podeszwy. Zwrot zakapturzonej głowy. Puste spojrzenie oczodołów. Tarcie chrząstek, stawów łokciowych i kolanowych. Skrzypnięcie zębów trzymających resztkę szluga czerwonego marlboro. Trupi uśmiech. Ostatnie kroki. Przyziemne myśli. Żywy oddech i strach. Minione kilometry — przedśmiertne wspomnienie. Stajesz obok trupiego chłodu. Gorąc żywej duszy przechodzi przez ciało. Zaraz legniesz jak wór cementu. Bezwładnie. Nikt nie widzi, nie słyszy. Samotne odejście, samotny kres. A przecież chciałeś się tylko przewietrzyć. Przed polem widzenia chmura papierosowego dymu. Kłębi się, wdziera do nozdrzy. Trujący opar bezwładności.

Maja Michniewicz (ur. w 2005 r. w Policach) – studentka studiów pisarskich na Uniwersytecie Szczecińskim. Absolwentka VI LO im. Stefana Czarnieckiego w Szczecinie. Mieszka w Szczecinie.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content