Skip to content

ALEKSANDER RYBCZYŃSKI

Kroniki poetyckie [fragmenty]
Czas powrotu [2]

 

Pustynia apokalipsy

20.10.2023
twarz w stronę słońca
i wiatru niosącego obietnicę
i pamięć — w strefę bezpieczeństwa
wysokie drzewa młodości oraz przesłania
nieskażonego podstępem wdziera się pustynia
z pędzącymi w nasze serca jeźdźcami Apokalipsy
to oni zmieleni na pył przez niepojęte moce ciemności
zaszczepiają się pod nasze powieki naskórki nawet pod
niezłomną zbroję modlitwy jesteśmy otoczeni przez łotrów
w światłach studyjnych reflektorów morderców napiętnowanych
klątwą w sfałszowanych wyborach namiestników strachu mistrzów
ceremonii rzezi aniołów zagłady w białych rękawiczkach kryjących
pod maskami złowieszczy pysk zbrodni tylko garstka wybranych
nie wypuszcza z ręki oręża i broni się w nierównej walce przed
kataklizmem — bohaterowie trwają ośmieszeni udekorowani
pogardliwymi spojrzeniami i śmiechem idioty tylko ich
sprzeciw powstrzymuje jeszcze zwycięski pochód
potwora o wielu maskach władającego biegle
językiem obowiązującym w Organizacji
Narodów Zatraconych i Światowym
Forum Zdrady to właśnie ich NIE
jest jak święcona woda przed
którą wzdryga się sumienie
świata ludzi zagubionych
w bełkocie codziennej
propagandy idących
bez słowa buntu
w nicość bez
nadziei

 

16.02.2024
miasto przestało
się bronić maszyny
oblężnicze ustawiono
na rynku oraz pobliskich
osiedlach reporterzy wojenni
zajęli się reformą edukacji hodowlą
kwiatów i promowaniem kobiecej mody
przez mężczyzn wojna toczy się w naszych
sercach znieczulonych zakrzepicą wycofanych
z banku części zamiennych urząd miasta zamieniono
w hurtownię trucizn i centrum szkolenia podoficerów armii
zagłady działają tylko urzędy podatkowe i szpitale transplantacji
umysłów miasto bombarduje się samo a obrońcy dawno oddali się
w niewolę biorą kredyty by zamieszkać w obozach jenieckich i wszystko
co mają przekazać na orkiestrę świątecznej pomocy w kościołach coraz mniej
wiernych namnożyły się sekty biczowników i podróżników do kurortów w ciepłych
krajach co mają zrobić obrońcy pokoju i zamknięci w katakumbach prawdy są
skazani na banicję w rozbawionym tłumie uruchamiają swoje ciężarówki
traktory i rydwany godności mkną ponad ziemią ignorowani przez
zahipnotyzowany tłum i administrację zajętą podziałem łupów
i wyprzedażą majątku narodowego protestujący znają tylko
jedno słowo NIE i to jest jak iskra zapalająca pochodnię
okruszek buntu dławiący pijane gardła półbogów w
zdradzieckich maskach jeszcze wygrywają bitwy
choć od dawna biegną w rozsypce powtarzając
w kółko kłamstwa które już nigdy nie staną
się prawdą będąc absolutną pustką złem
wyrokiem i strąceniem w otchłań mrok
wiecznego potępienia — zamknięci w
domach których nam jeszcze nie
odebrano przez zasłonięte okna
obserwujemy niebo ukryte w
sieci smug zabierających
światło słońce nadzieję
szyby drżą głośnym
NIE szturmowane
przez gąsienice
czołgów zła
na miazgę
marzeń

 

Scena

23.02.
w ciszy
idą na front
żołnierze Ukrainy
wyłapywani na ulicach
czwórkami maszerują na
wschód i zapadają się w okopy
masowych grobów nad którymi nikt
się nie pochyla jest tylko milczenie serc
nawoływanie do wojny polityków pismaków
i gadających głów zaprzedanych telewizji oraz
charytatywnej organizacji arystokraci piekielnych
mocy wysyłają czołgi armaty wozy opancerzone drony
i amunicję rakiety bomby i koktajle masowej psychozy w
tym samym czasie właściciele zawłaszczonej ziemi narkotyzują
się interesem śmierci wysyłają na zachód transporty technicznego
zboża pociągi wypełnione plonem żyznej gleby która napełni kiesy tych
którzy podpisali cyrograf a doprowadzili do ruiny żywiących Europę rolników
oraz jej mieszkańców którym podsuwa się trującą papkę żywności wieści
i propagandy nie mamy już bohaterów są tylko marionetki polityków w
maskach podżegaczy wojennych liczących pieniądze rzucane w ryj
wojennego potwora czwórkami paradują przed kamerami kłamstw
wygłaszając te same upokarzające przemówienia cywilizacyjnej
zagłady i moralnego rozkładu wszyscy są kiepskimi aktorami
nie reprezentują narodów wyborców nawet samych siebie
poruszani są po scenie jak niemy prezydent mocarstwa
opadającego w ciemność głębokiego państwa „deep
state” przypominają Umarłą Klasę spektaklu Kantora
ale bez wizjonera bez geniusza nadającego wartość
bezsensowi aktorzy zgarniają wysokie gaże kroczą
po scenie przed widownią odwróconą plecami i
gwiżdżącą wykrzykującą słowa pogardy hasła
wzywające rewolucję prezydenci nie są
prezydentami premierzy nie są premierami
politycy nie są politykami dziennikarze
nie są dziennikarzami poeci nie są
poetami mieszkańcy nie są
obywatelami niewolnicy
stają się niewolnikami
a wielkie prawdy
garścią liter na
tabula rasa

 

23.03.2024
prawdę wypowiesz
bez słów będzie owiana
tajemnicą oraz przemilczana
dyskretnie spóźniona o kilka dni
na drodze rozwiniętej w przyszłość
zatrzymaną z godziny na czarną godzinę w
której rozstrzyga się los a zło staje się bezimienne
prawda przyjdzie bez słów nieoczekiwana i będzie miała
twoje oczy oraz imiona tych którzy pokochali wyzwanie czasu
i wszystkie chwile wysłali na pomoc równocześnie spoglądam na
półki z książkami obrazy i zdjęcia z albumów o których już nikt
nie pamięta ale to ty jesteś przy mnie kiedy brakuje oddechu
a serce z trudem dotrzymuje kroku powoli przechodzimy
z dnia na dzień bez słów i bez pieśni nasze skrzydła
unoszą się na szeptach modlitwy wypowiadanych
o różnych porach kiedy budzicie się w środku
nocy podążając za głosem miłosierdzia tak
życie się iskrzy w znajomym oddechu —
bez niego nie moglibyśmy przetrwać
patrzeć jak w lusterku przypomina
się kartka z kalendarza a słowa
powracają tym razem pełne
znaczeń wypowiedziane
raz jeszcze by prawda
została objawiona
litera po literze
biel w bieli i
światłość

 

Ontario

Przeżyć to życie na jednym oddechu
rok w rok godzinę za godziną
nie ruszać się z miejsca ani na krok
ale tak by granice nie miały granic i niknęły
w unoszącym się rozgrzanym powietrzu
w zachwycie u bram niebieskich stoi
miasto mojego dzieciństwa i młodości
która zabrnęła daleko w głąb lat i czasu
zbudowane z marzeń a dzisiaj na kolanach
przed losem chwilą zwątpienia i przed Bogiem
moje miasto postawione na kruchej skale z cegły
kamienia piasku dni oraz nocy zanurzających się
w czterech porach roku trwa na dwóch kontynentach
połączone mostem wiszącym na skrzydłach samolotu
ma mury obronne Taboru i Krakowa przez okna zagląda
mu słońce południa i śląska sadza białe walizki chmur niesie
nad Kopenhagą wiatr znad Oeresund a kopyta kłusaków uderzają
w tor Recklinghausen dopiero jednak nad jeziorem Ontario miasto
nabrało oddechu od morza do morza od Atlantyku do Pacyfiku
przemierzałem przestrzeń samochodem samolotem pieszo
trzymając ciebie za rękę próbując poznać miłość
przez przypadkowo odebrany telefon
Toronto Ontario Ontario obietnic
niewykorzystanych możliwości
miasto nad jeziorem jak Bałtyk
za którym otwiera się Ameryka
przestrzeni autostrad kanionów
Gór Skalistych i pustyni śmierci
przez granice przejeżdżało się
rozlatującymi się samochodami
okazując tylko prawo jazdy tak
było na początku ale z czasem
wolność nabrała wody w usta i
już nie krzyczała jak wzburzone
fale oceanu uderzające o brzeg
legitymowała się paszportem a
nawet świadectwami szczepień
pozostały ulice zalane słońcem
zasypane śniegiem prowadzące
ze wschodu na zachód poprzez
miasta przypominające Europę
i nazwy z map odnalezionych na
dnie oceanicznych kufrów i waliz
które emigranci targali na pokład
parowców opuszczających porty
Hamburga Rotterdamu Neapolu
Cork i Le Havre miasto zmieniało
szyldy nad sklepami knajpami i
firmami zaklinającymi przyszłość
ulice były najdłuższe na świecie
prowadziły z południa na północ
przez Yukon aż na pustkowia
Arktyki przez rezerwaty Indian
niechętnie rozmawiających z
kolonizatorami powracających
do rytualnych tańców Pow Wow
i bębnów wybijających dawny
rytm szczepów i niepodległości
takie było moje miasto to tam
spacerowałem śladami poetów
Hemingwaya robiącego karierę
reportera zanosiłem kwiaty na
groby ostatnich przyjaciół oraz
Glena Goulda który mieszkał przy
ulicy Saint Clair sąsiad tuż obok
w modernistycznej kamienicy gdzie
na pietra wbiegało się po biało-czarnych
klawiszach fortepianu potem wsiadało do
limuzyny w drodze na północ w pejzaże Grupy
Siedmiu nad jeziora spoza których dochodziły odgłosy
wycia wilków a czasem ryk niedźwiedzia przeszywający
ciszę i ciemność budzący z głębokiego snu gdzieś na poboczu
Mlecznej Drogi to właśnie tam miasto nabierało powietrza rosło i
unosiło się jak ptaki ponad głowy zanurzone w chmurach stopami
dotykając ziemi wyznaczało szlaki których nie niszczą konwoje zarządzeń
kolumny polityków ustawy powinności i kawalkady strachu porannych
wiadomości seanse hipnozy licencje festyny wojny oraz rozrywka
ważne by miasto nie ruszało się z miejsca by trwało na skale
ale tak by ulice nie miały granic i niknęły w unoszącym się
rozgrzanym powietrzu w zachwycie u bram niebieskich
14.04.2024

Aleksander Rybczyński (ur. w 1955 r. w Siemianowicach Śląskich) — poeta. Absolwent historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zajmuje się także krytyką artystyczną, prozą, publicystyką, dziennikarstwem, fotografią, filmem oraz pracą redakcyjną i wydawniczą. Wydał m.in. tomy poetyckie: Jeszcze żyjemy (1982, Nagroda im. Kazimiery Iłłakowiczówny), Przejście dla pieszych (1986), Znaki na niebie (1995), Strony świata. Wiersze z lat 1987-1998 (1998), Czułe miejsca (1998) Jaskółka (2004), Kaligrafia w ciemności (2009), Polska wyklęta (2013), Insurekcja smoleńska (2014). Od 2015 roku pisze cykl Kroniki poetyckie.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content