Skip to content

ALEKSANDER RYBCZYŃSKI

Przedziały dla palących

żółto-niebieski pociąg mija kolejną stację
koła wybijają rytm Ziemia na wysokich obrotach
traci rachubę wschodów i zachodów słońca cicho
tonie we mgle znam każde miejsce upadku kolejny
przystanek Katowice — Bogucice Jaworzno — Szczakową
Krzeszowice Dulową Zabierzów oczekiwanie w szczerym polu
pamiętam wszystkich pasażerów palili nawet w przedziałach dla
niepalących siedzieli wtuleni w płaszcze ukrywając twarze przed tymi
którzy stali ramię w ramię przestępując z nogi na nogę
liczyli minuty spóźnienia nieufnie rozmawiając
z towarzyszami podróży w czasach kiedy
milczenie było cnotą przetrwania
rozsuwane drzwi przejścia
między wagonami
otwierały się
i stawał w nich zwalisty
akordeonista o smutnej twarzy
mężczyzny pięćdziesięcioletniego
któremu została tylko przeszłość renta inwalidzka
i oddech instrumentu dokąd chciał nas uwieść swoją muzyką
nie wiem wierzę jednak że porywał w sentymentalne powstania serca
zaledwie tolerowane przez konduktora i Służbę Ochrony Kolei
z kim jechałem tym pociągiem ile pokoleń generacji
traciło nadzieję na ceratowych siedzeniach
jeszcze widzę za szybą twarz Babci
zajmującej siedzące miejsce
w lokalnym pociągu
podstawianym
pół godziny przed odjazdem
niektórzy pojawiali się tylko w drodze
jeden dwa przystanki i szybkie rozdanie kart na teczce
drobni oszuści pasażerowie na gapę posiadacze biletów na wieczność
nie poddawałem się wracałem zaczynałem wędrówkę od nowa
jeździłem po naukę i w poszukiwaniu miłości bez walizek
z lekką torbą pełną wierszy i bielizny na tydzień
nie wiedziałem że zamienię rozsuwane
drzwi na skrzydła samolotu
w którym przemijamy
równie bezradnie
choć blisko
bariery dźwięku
marzeń i bliżej nieba

 

Kroniki poetyckie [fragmenty]


Motocykle
23.06.
jest cisza
w nocy tylko
słychać stłumione
buczenie maszyny do
zgniatania śmieci ucichły
ptaki rozpoczną śpiewy gdy
pojaśnieje gwiaździste niebo z
oddali słychać wibrujące dźwięki
motocykli mknących autostradą Don
Valley Parkway na wysokich obrotach z
południa na północ i z północy na południe
ścigają się niewinni jeźdźcy Apokalipsy kręta
o tej porze droga odsłania swoją otchłań w świetle
jasnych reflektorów śmierć błyskawicznie zmienia biegi
wysuwając się o pół koła do przodu wysoki ton podchodzący
pod okna i oddalający się w półśnie w ciszę za odległe wzgórza
byłby jak kołysanka trwamy jednak w napięciu w lęku przed piskiem
hamulców zdławioną akrobacją silnika wyrzuconego w przestrzeń tak
w ciemności toczy się życie na pięciolinii czarnej drogi zapisując muzykę
mgnienia chwili która może być ostatnią przemykają przez nasze sny
niewidoczne ścigacze motory kawasaki hondy i harleye-davidsony
przyjeżdżają z różnych stron miasta desperacji żalu i potrzeby
postawienia wszystkiego na jedną kartę gdzieś pod filarami
mostów kryje się policja ale nigdy nie wyrusza w pościg
za szaleńczą gonitwą odebrano złudzenia prawdziwe
piękno marzenia powielono na barwnych stronach
jałowych magazynów zapisano przyszłość na
leniwych portalach kłamstwa w podziemiu
toczy się walka o dusze i przetrwanie
jesteśmy równocześnie ucieczką i
pościgiem słyszymy wysoki ton
buntu kładące się na zakręcie
koła i znikający w pustce
głos rozpędzonego do
granic obłędu życia
umieramy z lęku
— o tych którzy
odważyli się
przemknąć
w mroku
wolni w
noc i
sen


Zestarzeliśmy się godnie
01.10.2022
tak to my jesteśmy
przyszłością świata godnie
się zestarzeliśmy i nigdy nie daliśmy
sobie wcisnąć kitu szybko zrozumieliśmy
dlaczego rodzice czasami przechodzą na obce
języki byśmy nie zdradzili ich poglądów na lekcjach
wychowania obywatelskiego ukrywaliśmy się na czeskiej
prowincji w Sezimovo Usti kiedy sowieckie oraz polskie czołgi
wjeżdżały do Pragi walczyć z kontrrewolucją jeszcze przed Panem
Cogito wracaliśmy ukradkiem zaciemnionymi pociągami na kamienne
łono ojczyzny chcieliśmy pisać na murach „niech żyje Czechosłowacja”
ale było to męstwo daremne a brzemienne w skutkach tak to my jesteśmy
przyszłością świata buntowaliśmy się kiedy za bunt i słowo prawdy można
było bardzo drogo zapłacić byliśmy jednak ostrożni próbując przechytrzyć
przenikliwą dociekliwość cenzora — było ich wielu redaktorów Śledzików
o których pisał Edward Stachura a znali ich wszyscy poeci zatarła się
pamięć o tej raczkującej sztuce zniewalania społeczeństw — dzisiaj
redaktor Śledzik leading CBC host Purton wznieśli się na szczyt
zakłamania i wyżyny zalewania wodą mózgów nie daliśmy się
nabrać nieufnie spoglądaliśmy na pióra podpisujące traktaty
i polityków którzy jeden po drugim oddawali duszę diabłu
sprzedawali nas hurtem plemię za plemieniem naród za
narodem kontynent za kontynentem robiliśmy co było
w naszej mocy mimo tego że wszelka broń została
nam skonfiskowana nie zgodziliśmy się na próby
poddania nas eksperymentom medycznym na
próby legalnej eutanazji nielegalnego terroru
wytoczyliśmy nasze ciężarówki i mknęliśmy
do wolności aż zatrzymano nas czołgami
tak to my jesteśmy przyszłością świata
nie godzimy się na wielki reset próbę
oznaczenia czipami nie godzimy się
być numerami niewolnikami porcją
sztucznego mięsa armatniego w
wojnie której nie powstrzyma
żaden głos rozsądku wojnie
która ma zabić — marzenia
życie na Ziemi tak to my
jesteśmy przyszłością
świata nie zabijecie
chorobą głodem i
wojną zetrzemy
na pył wasze
ziarno zła.


Kanada dławiąca dymem

„America I’ve given you all and now I’m nothing. America two dollars and twentyseven cents”.
Allen Ginsberg

Kanado dałem ci wszystko i dzisiaj jestem nikim bank ostrzega
przed niskim stanem konta znajomi przezornie nie zadają pytań i obserwują z daleka licząc że telefon
nie zadzwoni tak jest lepiej Kanada pachnąca żywicą stała się
Kanadą dławiącą dymem ostrzega przed zagrożeniem pożarem
pandemią wojną z imperium zła które jedynie pożera od środka tych
którzy w kajdanach wysławiają wolność i demokrację Kanado dałem ci
wszystko i brałem garściami nie dbając o przyszłość bo przezorni umierali na serce i mezoteliomę a ja chciałem zdać się na Opatrzność hazard i łut szczęścia
żyłem z dnia na dzień i dawałem świadectwo cichej wierności i zachowania twarzy
na marginesie zwrotów podatkowych i podań o pożyczkę na zakup nieruchomości w ubogiej wolności ponad stan głosząc pochwałę miłości w świecie który wymagał
zdecydowanych działań deklaracji na piśmie i podpisania cyrografu powtarzałem
te same zakazane zaklęcia Kanado dałem ci wszystko ale nie oddałem siebie byłem świadkiem twojego upadku którego nawet nie powstrzymał konwój
wolności wzlot nadziei jak powstanie walka na barykadzie ciągnącej się
od Pacyfiku do Atlantyku ani bunt przeciwko wygaszaniu słońca oraz
dławienia oddechu Kanado twój upadek jest zaplanowany i cichy bo prawie nikt nie wierzy w manipulację siłą grawitacji jest Canada
Day i fajerwerki trwają do północy jakby były zorzą polarną
marzeniem które miało zbudować kraj dla wolnych ludzi
gwarantujących słowem prawa oraz dokumenty dzisiaj
kłamstwo jest podstawą działań państwa które już nie
należy do pionierów ładujących na wozy historię
wizję i nieograniczoną moc otwierania przestrzeni
patrzyłem na brzegi Vancouver Island obserwując statki odpływające do Nowej Fundlandii taka
była moja miłość Kanada nieograniczonej przestrzeni i możliwości setki kilometrów
niknących w bocznym lusterku i głód odległości mijanych miasteczek które
potrafiły jeszcze zamykać rogatki w porze lunchu na koniec prawdę
można było policzyć na palcach jednej ręki stała na uboczu
pogodzona z losem ubogiej
krewnej niedopuszczanej
do głosu Kanado dzisiaj
tylko nabiera się z kosza
pełnego iluzji i nicości
tych którzy dają wszystko zamyka się w getcie ale
oni i tak opisują uparcie
wschody zachody słońca
piękno pokonywania
przestrzeni powtarzają
słowa do zapamiętania
w chwili bez perspektyw
minut godziny — życia

 

Lotnisko

trafiają tutaj tylko zagubione statki i samochody z GPS posiadającym funkcję wehikułu czasu dzisiaj spotkaliśmy czterech chłopców na crossowych motorach jeden z nich odwrócił głowę i pozdrowił nas uniesioną dłonią patrolują teren mknąc z rykiem silników po krzyżujących się drogach wysypanych białym kredowym żwirem i nie podlegających już zarządowi komunikacji miasta gdzieniegdzie stoją samotne domy zamieszkałe przez outsiderów którzy nie obawiali się zanurzyć w rozległej przestrzeni ani sięgać pamięcią do ubiegłych wieków czasami próbujemy czegoś się dowiedzieć ale są niedostępni znikają szybko w kurzu szutrowych dróg albo ukrywają się za szybami okien odbijającymi promienie słońca nie oni jednak — mieszkańcy zatrzymanego czasu — są strażnikami tajemnicy można się do niej zbliżyć przechodząc przez uchylone wrota niewielkich cmentarzy gdzie spoczywają osadnicy którzy dotarli na lotnisko statkami parowymi z Europy przez wzburzone fale Atlantyku tylko po to by po latach odnaleźć ukojenie w falujących na kontynentalnym wietrze niekoszonych trawach — statki i ich pasażerowie grzęzną w zapomnieniu deszcze i surowy klimat powoli zwyciężają ostro wykrojone dłutem kamieniarza litery nazwisk przybyli i odeszli coraz słabsze są głosy i szepty niknące w kamieniu który milczy skruszały jak długo żyli ile lat ile miesięcy ile dni rozsypujące się groby żyją bo umarła idea lotniska samoloty pasażerskie przelatują wysoko nie otwierając nawet podwozi gdzieś ponad łąkami i jastrzębiami wypatrującymi łowu krążą tylko szybowce i małe szkoleniowe samoloty zabierające na pokład tych którzy pragną uzyskać krótkoterminową licencję marzyciela

jak okiem sięgnąć uprawne pola porzucone domy i drzewa oplecione dziką winoroślą czas trwa tutaj niewzruszony od ponad trzydziestu lat przyjmuje rozbitków zagubionych w kalendarzu świata obcych ciągnących za sobą tekturowe walizki i pełen lśniących okuć emigrancki kufer lotnisko przecinają zardzewiałe tory kolejowe nie wiadomo w którą stronę biegnie szlak żelaznego konia zarośnięty niepewnymi przyszłości trawami i zawsze ufnymi kaczeńcami przez szlak przebiegają łasice z młodymi i wystraszona wiewiórka chipmunk jest cicho słychać tylko szum wiatru buczenie os i śpiew ptaków w sierpniowe noce można podobno usłyszeć wycie szarych wilków i zobaczyć opadające w pola kukurydzy meteoryty mający bujną wyobraźnię wierzą że na lotnisku lądują statki kosmiczne zaginionych cywilizacji samoloty utracone w katastrofach i strącone przez bomby zamachowców ci którzy mocno stoją na ziemi i trafili tutaj przypadkiem albo przez zagubienie widzą jedynie ułamek prawdy złudzenie miraż fatamorganę niedzielnych rowerzystów uciekających przed deszczem porzucony w trawie czerwony wyścigowy samochód ciebie idącą w sukience w kwiaty z podniesionymi w niebo ramionami zakochanych w dojrzałym wieku zatrzymujących w dłoniach każdą chwilę zarezerwowaną na lotnisku bez przyszłości i historii siedzących przy kawie na rozkładanych krzesłach na łące i czekających na głos wzywający pasażerów do wejścia na pokład

Aleksander Rybczyński (ur. w 1955 r. w Siemianowicach Śląskich) — poeta. Absolwent historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zajmuje się także krytyką artystyczną, prozą, publicystyką, dziennikarstwem, fotografią, filmem oraz pracą redakcyjną i wydawniczą. Wydał m.in. tomy poetyckie: Jeszcze żyjemy (1982, Nagroda im. Kazimiery Iłłakowiczówny), Przejście dla pieszych (1986), Znaki na niebie (1995), Strony świata. Wiersze z lat 1987-1998 (1998), Czułe miejsca (1998) Jaskółka (2004), Kaligrafia w ciemności (2009), Polska wyklęta (2013), Insurekcja smoleńska (2014). Od 2015 roku pisze cykl Kroniki poetyckie.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content