JAROSŁAW JAKUBOWSKI
Re-konstrukcja
Kiedy stanęła przy mnie na ulicy, przypomniało mi się rzadko używane słowo „wzwód”.
Nie widziałem jej od wieków. Zmieniła się, była wypoczęta i mógłbym przysiąc, że mnie przejrzała. Kobiety mają taki zmysł, który im podpowiada, kiedy facet, który z nimi rozmawia o perspektywach pozyskiwania funduszy unijnych, tak naprawdę myśli o pozyskaniu ich ciał. Próbowałem zaprosić ją na kawę, piwo, cokolwiek, ale z uśmiechem wymówiła się lekcją angielskiego.
– To może po lekcji? – Nie dawałem za wygraną.
– Po lekcji jestem umówiona – odparła z szerokim uśmiechem, który odsłonił aparat nazębny.
– Z kim? – zapytałem z niepokojem, kretyn, czego się spodziewałem?
– Z kolegą.
Jej uśmiech, aparat nazębny, nawet jej biały i głęboki dekolt nie były w stanie przekonać mnie, że nie powinienem zachowywać się jak palant. Lubię zachowywać się jak palant. To znaczy całkiem inaczej niż zazwyczaj. Sprawia mi to niewysłowioną radość, kiedy mogę popełnić jakieś głupstwo, gafę, powiedzieć coś kretyńskiego, po czym zapada krępująca cisza albo rozlega się gromki rechot. Nie lubię się tłumaczyć, dlaczego, po co, w jakim celu. Tłumaczą się tchórze, ludzie odważni, do których przecież świat należy, tłumaczą się tylko własnemu sumieniu. Czasami uda mi się sformułować coś sensownego, ale nie przywiązuję do tego zbytniej wagi. Największą wagę przywiązuję do kobiecych piersi, jakkolwiek kretyńsko to brzmi. Jej piersi były drobne, ale oddalone od siebie, tak jak lubię. Ale lubię też, kiedy piersi przytulają się do siebie jak dwoje tłustych prosiąt.
Po około pięciu minutach oboje uznaliśmy, że czas kończyć tę niepotrzebną i niemogącą doprowadzić nas do niczego rozmowę. Jedynym rozsądnym wyjściem było udanie się do jej mieszkania (mieszkała blisko miejsca naszego spotkania) i zrobienie tego, na co oboje mieliśmy ochotę. Ale ponieważ oboje byliśmy ludźmi lekkomyślnymi i nierozsądnymi, rozstaliśmy się w perlistych śmiechach.
– Opisujesz świat po jakiejś pieprzonej katastrofie. Każdy twój bohater to nieudacznik, który uwielbia przegrywać – powiedział Bolo, kiedy spotkaliśmy się pod piwnymi parasolami.
– Gówno tam. Katastrofa trwa, więc nie ma stanu „po”. Świat to katastrofa, którą staramy się jakoś zracjonalizować. Weźmy na przykład twoje małżeństwo…
– Przecież nie jestem żonaty.
– Ale gdybyś był, to twoje małżeństwo byłoby najlepszym przykładem racjonalizacji katastrofy, jakim jest całe twoje życie.
– Podobno szukają statystów do rekonstrukcji historycznej.
Bolo znakomicie opanował sztukę zmieniania tematu.
– Jakiej rekonstrukcji?
– A bo ja wiem? Wszyscy dzisiaj robią jakieś rekonstrukcje.
Co prawda, to prawda. Nawet ja od lat próbowałem zrekonstruować samego siebie, to znaczy tego siebie, którego projektowałem sobie dawno temu. Niestety, próby zawsze kończyły się klęską.
– Chodzi chyba o jakąś bitwę czy coś – dodał Bolo, pochłaniając kolejną pokaźną porcję alkoholu. Pospieszyłem w ślad za nim, aby nie odstawać zbytnio w dziele pustoszenia własnego mózgu. Zaraz, zaraz, o czym to ja? No więc rekonstrukcja siebie. Z pewnością kiedyś miałem co do siebie jakieś plany, z czasem jednak w przyszłość wybiegałem na coraz to krótsze dystanse, aż uznałem, że poprzestanę na tym, co jest, a przynajmniej, co wydawało mi się, że jest. Znaczy się tu i teraz. Niewykluczone, że nie było żadnego tu i teraz, ponieważ każda chwila i każde miejsce poddawało się nieustannej przemianie, a zatem „tu” nigdy nie mogło być „tu”, gdyż od razu stawało się „gdzie indziej”. Podobnie „teraz” wyradzało się momentalnie w „kiedy indziej”.
– Jaką bitwę?
– Mnie się pytasz? Przecież wiesz, że jestem pacyfistą.
Pacyfizm Bola był szczególnego rodzaju, ponieważ w pewnych, ściśle określonych przypadkach dopuszczał wdeptanie przeciwnika w glebę, urwanie mu głowy, nasikanie do szyi, względnie tradycyjnego „kopa w jaja”.
Wkrótce z gazet dowiedziałem się, że z okazji okrągłej rocznicy rozgromienia przez nasze wojska wojsk nieprzyjaciela (a może odwrotnie?) właściwe władze postanowiły godnie upamiętnić ten fakt, organizując Wielką Rekonstrukcję Historyczną. Nie mieliśmy wystarczającej liczby wojsk, dlatego też ściągnięto posiłki z różnych stron kraju. Uczestnicy rekonstrukcji zostali zakwaterowani w namiotach rozbitych za miastem, rzekomo w miejscu, w którym doszło do owej rekonstruowanej bitwy. Odpowiedziałem na ogłoszenie w prasie i również zgłosiłem się na statystę. Odpowiadała mi rola statysty, ponieważ nie musiałem robić nic poza byciem statystą, za co jeszcze miałem otrzymać wynagrodzenie. W zasadzie przez całe życie nie zajmowałem się niczym innym, uznałem więc – słusznie – że to wymarzone zajęcie dla mnie.
– Po której stronie chciałbyś walczyć? – zapytał nerwowy mężczyzna z szyją owiniętą kilkumetrową chustą, który przedstawił się jako reżyser całego przedsięwzięcia.
Nie miałem pojęcia po której stronie chciałem walczyć i czy w ogóle miałem ochotę na bój, odparłem więc, że wszystko mi jedno.
– Kochany, tu nie ma „wszystko mi jedno”, to jest wojna, to jest bitwa, tu krew się będzie lała strumieniami, co prawda sztuczna, ale niejako w imieniu tej prawdziwej, a z prawdziwej krwi my chyba sobie nie będziemy jaj robili, nie? – Reżyser zaciągnął się aż do dna papierosem.
– W takim razie stanę po stronie przegranych – odparłem.
– Powariowali? Wszyscy chcą stać po stronie przegranych. Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie ludzi do zwycięskiej armii – powiedział reżyser do asystującej mu dziewczyny, która wpisywała uczestników rekonstrukcji na dwie oddzielne listy.
Ostatecznie w całym zamieszaniu nie zdołałem zorientować się, po której stronie mam walczyć. Wręczono nam mundury i broń – stare, zacinające się karabiny jednostrzałowe, z których i tak nie można było strzelać, ponieważ były tylko atrapami. Organizatorzy uznali, że dla bezpieczeństwa samych uczestników i osób postronnych lepiej będzie, kiedy odgłosy bitewne będą puszczane z odtwarzacza.
Próba trwała długo i składała się głównie z przerw, przerywanych krótkimi sekwencjami rekonstruowanej walki. Walka polegała na tym, że albo leżeliśmy twarzą do ziemi, albo podnosiliśmy się do biegu i wtedy kazano nam krzyczeć. Nie mieliśmy pojęcia, co mamy krzyczeć, więc każdy krzyczał, co uważał za stosowne. Ja krzyczałem po prostu „aaa”, u innych słyszałem „ja pierdolę”, „w imię Boże”, „hurrraaaaa”, a nawet „za króla i ojczyznę”. W pewnym momencie z okopów po przeciwnej stronie wynurzali się żołnierze nieprzyjaciela, którzy, biegnąc w naszą stronę, również wydawali bojowe okrzyki, dokładnie takie same, jakie wydawaliśmy my.
Powtarzaliśmy to wiele razy, aż każdy z nas całkiem dobrze poczuł się w swoim mundurze i po swojej stronie bitwy. Wkrótce zorientowałem się, że jednym z żołnierzy grupy przeciwnej jest sam Bolo. Ucieszyło mnie to, dawało mi to bowiem okazję do tego, żeby nakopać mu do tyłka bez wielkich konsekwencji, a nawet w ramach „artystycznego iwentu”, jak powtarzał nasz reżyser.
Wreszcie nadszedł Dzień Wielkiej Rekonstrukcji. Było jak to w listopadzie: szaro, podle, mokro, zimno i wszystko co najgorsze, jeśli chodzi o pogodę, ale nie zrażało nas to. Wokół placu, na którym miała rozegrać się bitwa, rozlokowano stoiska z alkoholami różnych rodzajów, a także innymi wyrobami regionalnymi. Na zmontowanej na tę okazję scenie popisywały się lokalne zespoły rockowe i folklorystyczne, a także folklorystyczno-rockowe, przemawiał Burmistrz, Starosta, Marszałek, Wojewoda, a także Ksiądz Dziekan, który pobłogosławił wszystkim, ze szczególnym uwzględnieniem żołnierzy. Znaczy się – nas.
Zajęliśmy pozycje w okopach, jeszcze raz sprawdziliśmy mocowanie pasków, sprzączek i innych dupereli ekwipunku, i na dany znak ruszyliśmy, tak jakeśmy to w pocie i znoju ćwiczyli.
Ale tym razem wszystko poszło nie tak. Nie wiedzieć czemu, może z powodu tremy czy przetrenowania, jeden z naszych potknął się i padł twarzą w błotnistą ziemię, a na niego padł następny, potem kolejny i jeszcze jeden, również ja znalazłem się w tej ciskającej się na wszystkie strony żołnierskiej grupie Laokoona. Tymczasem nieprzyjaciel wykorzystał naszą chwilową słabość, okrążył naszą próbującą powstać wyklętą grupę, a następnie spuścił nam regularny łomot. Reżyser spektaklu na próżno próbował przywołać uczestników rekonstrukcji do porządku, to jest do realizacji scenariusza, który nie przewidywał kopania w dupę, okrzyków „zajebać skurwysynów”, a także wdawania się w dyskusje z publicznością. Bardzo szybko nasza Wielka Rekonstrukcja Historyczna zamieniła się w jedno wielkie mordobicie, o którym długo jeszcze potem pisały lokalne gazety, a i centralna prasa poświęciła temu niejeden akapit. Okazało się również, że nasza rekonstrukcja była gówno warta, ponieważ rekonstruowała zdarzenie, do którego nigdy nie doszło. Odpowiedzialnym za ten skandal właściwe władze uczyniły reżysera, któremu postanowiono nie wypłacać honorarium. Nie zapłacili również nam, żołnierzom, którzy w pocie i znoju, i gnoju, i tak dalej…
– No i po co to wszystko? – zapytał Bolo, kiedy jakiś czas później spotkaliśmy się pod piwnymi parasolami. Jego i moja twarz nosiły ślady walki: podpuchnięte wargi, podbite oczy, w których czaiła się jakaś głęboko ukryta melancholia.
– W imię budowy wspólnej tożsamości, stary – odparłem, stukając kuflem w jego kufel. Zaśmialiśmy się serdecznie.
– Ciekawe, czy ktoś kiedyś zrekonstruuje naszą rekonstrukcję. – Zamyślił się Bolo, mój wypróbowany towarzysz broni.
– Na pewno stary, na pewno.
Następnego dnia, skacowany, pobity, znowu spotkałem ją na ulicy. Powiedziała, że wybiera się z chłopcem na pola Grunwaldu, gdzie ona będzie dwórką, a on rycerzem. Zapytałem, czy nie mógłbym pojechać z nimi jako obwoźny handlarz odpustów. Spojrzała na mnie błękitnymi migdałami, bezbłędnie rekonstruując niegdysiejszy wzwód.
Jarosław Jakubowski (ur. w 1974 r. w Bydgoszczy) – poeta, prozaik, dramatopisarz, publicysta. Laureat konkursów na Bydgoską Książkę Roku „Strzała Łuczniczki” (2008, 2010, 2015, 2016, 2020) oraz nagrody za scenariusz oryginalny spektaklu telewizyjnego na Festiwalu Dwa Teatry Sopot 2019 (za Generała i Znaki). Zwycięzca XI Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych „Raport” (2011) i Ogólnopolskiego Konkursu Dramaturgicznego „Metafory Rzeczywistości” (2012). Nominowany do Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńskiego Orfeusz za tom Wzruszenia (2018). Mieszka w Koronowie. Jego liczne dramaty były wystawiane przez Teatr Telewizji, Teatr Polskiego Radia i Teatr IMKA. Wydał zbiory wierszy: Wada wymowy (1996), Kamyki (1998), Marta (2001), Wyznania ulicznego sprzedawcy owoców (2003), Wszyscy obecni (2006), Pseudo (2007), Ojcostych (2007), Flow (2012), Święta woda (2012), Światło w lesie (2015), Wzruszenia (2017), Bardzo długa zima (2021), Dzień, w którym umarł Belmondo (2022), Baza (2023); zbiory opowiadań: Slajdy (2009), Oczy pełne strachu (2014), Ciemna Dolina (2021); powieści: Cyryl, dlaczego to zrobiłeś? (2012), Rzeka zbrodni (2015), Hejter (2020), Wojna (2020), Koń (2023) oraz zbiory dramatów: Generał i inne dramaty polityczne (2014), Prawda i inne dramaty (2017), Czerwony autobus. Didaskalia (2020), Witaj Barabaszu (2021), Znaki (2023). Jego opowiadania znalazły się w antologii współczesnych polskich opowiadań 2020 (2020) oraz antologii polskich opowiadań grozy City 5 (2022).
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved