Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

MACIEJ MELECKI

Nieprzeszłe i odbite

Sieroce postaci rozpierzchłych chwil raz po raz zjawiały się
Na obręczach narzucanych stanów, wywoływanych krzepkimi
Wtargnięciami poleceń pod powłokę doczesnego niebycia
Przy jednoczesnych przemianach wodnistych dni w spękane,
Przesuszone grzęzawiska, omijając przeto wszelkie ruchome siedliska,
Gdzie ogniskowały się rozrzedzone relacje przypadkowo ze

Sobą spotkanych. Wszystko, co kiedyś usiłowało się efemerycznie w sobie
Skupić, zawijasowo rozchodzi się po bezdrożnych zagonach, ażeby
Każda ściśle formowana postać była tylko fatamorganicznym
Przywołaniem oddalających się nieustannie od siebie odczuć, jakie
Wyrywnie zjawiały się w żyłach, piekąc bardziej niż piołunowy szkwał,
Orzekających, tym samym, moment ostatecznego opuszczenia. Każda
Uchylona przegroda mieści w sobie tylko pojedyncze gesty czy
Grymasy, w rozproszeniu bowiem znajduje się rojona całość, jak to
Przepołowione cieniem mieszkanie, wytłumione podwójnym wymarciem,

W którym cyrkulacje omamów, ech i powidoków napędzają
Twój mimowiedny szwung, minimalnie aktywowany w porannej przesiece,
Byś mógł dokonywać samych tylko niezbędności, w tym chromym
Mgnieniu wyłupiastego dna, dynama poszczególnych opadów lub wzniesień,
Dookoła którego chronimy się przed spadkiem w jego jednooki
Omrok. Długofalowa szatkownica tamtej fazy chybotała każdym
Podłożem, wzmagając nasilenie sczeźnięć na tym kołującym ringu,
Przynosząc tutaj, dzięki temu, pozahoryzontalny przybój nowej energii na
Pokonanie tej wydzieliny mamrotań, jaka pokrywała o każdej porze ekrany,
Łyskające szramami przyszłych spętań. Nikt już nie przechodzi gęsiego
Na drugą stronę. Każdy inaczej obiera swój rój. W tych samoczynnych
Czasach panują same tylko przejawy, skoro wszelka pochwycona
Rzecz rozpływa się w sieci przypadkowych złowień, wyrzucana
Potem na spierzchnięty brzeg czyichś pragnień istnienia w przekładniach

Jakiejkolwiek uwagi i tkwienia poza ścierającymi go dwoma blokami, jakby
Mógł dla innych wiecznie być ożywczym stykiem, rozpuszczając się
W przeoczeniu dotkliwie rażącego fatum, stugarbnego pecha wystającego
Zamiast perspektywy. Ziarniste fałdy przeszłych sięgań poza bieżący odmęt
Uległy już zadeptaniu. Mnogość splątań prostuje każdy wybór. Zbyt bliskie jest to
Okrawanie siecznymi, ażeby móc poza nie wyjść w przestwór innych przebiegów.

 

Kliny nadejść

Skostniałe przedziały bieżącego przechodzenia w nieustannie zapalne
Stany usztywniają bezstopniowe już wybory. Jesteśmy tym przedzierzgnięci
Niczym węzłowy punkt, ścieśniający uszczerbioną tkankę przeżyć, kiedy
Było się w skrętnym pędzie, mając przed sobą coraz bardziej zawężony
Wlot, i płasko wrażeni w coraz surowszą niewiadomą, szliśmy w zaparte
Dale. Docierasz przeto do chwilowej mety, owej ciągnącej się serpentynowo
Morowej przesieki, widłowego zejścia, które przebija najbardziej oddalony
Pałąk dookolnie po gorzelnej jawy. Wegetatywny pułap. Każdorazowa
Karkołomność prostoty. Oczadzenie zwołujących się mar. Buzująca w tętnach
Marność. Oścista znikliwość, szczeblasta przepadzistość. Jałowiejący wykrot
Pełni. Chlewna chciwość pokrywa szare strefy rozdrobnionego szamotania się
Każdego każdym, trawiąc osobne poletka własnego przeżywania nikłych

Przeskoków rowu czy śmigłych kłód, by w tym samozwrotnym wymijaniu
Osiągnąć wymiernie nieważki zysk, mający niby przed czymś uchronić, kiedy to
Każdy następny ruch może być ostatecznie już niepowtarzalny. Wszelkie
Bowiem zestrojenia dokonują rozstrojenia żył, jakby splątania były przecinane
Tylko rzutami lass, w obciążanych skamielinami snach, przepełnionych
Zmrożonymi hakami, stąd, najwidoczniej, to zatrzymanie się między krawędziami
Dachu a przekładnią odrętwiałej pory, wykropkowaną kroplami cyny, ażeby
Mgielna postać poszczególnych ujawnień mogła zagęszczać porowate pola
Szachujących cię skłębień, w których trwa coraz większa przyczepność do
Osinowego spodu. Spłowiałe kontury naprzemiennych zjawień oraz odejść
Rozszerzają swoje kąty przepadania i w każdym świeżo wybranym momencie
Stają się coraz bardziej matowym pasmem, napędzającym kliny nadejść, które

Będą już wiodły przez same tylko zgarbienia tego ruchomego utkwienia
Między powtarzanymi wciąż od nowa scenami, gdzie rozgrywa się pozostałe
Życie, pobudzane odpychającymi wzajem biegunami, w coraz większym odrzucie,
Przeładunku próżni, jakim jest ten kraj, dociskający szczękami imadła twoje
Skronie. Rozkopane ulice, zatarasowane drucianymi płotami chodniki, wyznaczone
Przejścia na poziomym szkielecie miasta, skracają w tobie pokonaną odległość do
Piędzi kroku, mimo że węgły otwierają przybór innych odmian powrotu, pomiędzy
Wagonami osiadły pęd pomylonych kierunków, kiedy można by było jeszcze zawrócić
I odwlec w sobie chrome przęsło niżowego przedzielenia, wytraciwszy wszelki
Puls, owe doszczętne zespolenie jaźni. Kawałkowany wieloczas staje się rozpadliną

Biegnącą w poprzek muru, przechodzi pośród korzeni i wnika w zbutwiały już
Nawis przeczekania sygnałów, które tylko zwodziły możliwością odwrócenia w
Kompasie igły na drugą stronę, jakby połączenia między innymi były samotamującą
Się raną, zaleczaną krzepkimi obietnicami wpasowania w pozostałe szpary
Zwidujących się wciąż jeszcze przerobowych mocy. Posiadanie czegokolwiek
Więcej nigdy się nie kończy, jest stałym zaczynem wytłumiania żrącej pustki, jakby
Można było szczelnie ją obudować, wygładzić błotne rozwaliny i znieść z ich
Powierzchni wszelką flankę jeżących się ostępów, przynajmniej w chwilowej
Zbyteczności, potykaniu się o dryfujące progi, w tym przedcmentarnym
Uwięźnięciu. Cienie bez ech kolonizują coraz mocniej wszelkie wolne sekundy.
Złuszczone, wilgotne płaty farby odłażą ze zsiniałych warstw. Gnilny wyż dławi jak
Suchy knebel. Ściana lodu rozbijana młotkiem odrywa się grudami od plastikowych
Szuflad i zlew wypełnia się po chwili wirującymi pod strumieniem gorącej wody krami.

 

Wtłoczenia

Doszliśmy do pokancerowanych granic, zakrzywianych posiniałymi pasmami
Wężowatych pionów, poziomymi przetokami wkorzenionych zatkań,
Wywlekani bezstronnie na osuwisty grunt poszczególnych wyładowań, stałych
Lub przypadkowych napięć, ażeby zostać zdominowanymi osiami pozbyć,
Na flankach wszelkich cofnięć, w rozhamowanym spiętrzaniu bliskich
Usunięć przez ziarninę cieni. Zakarbowany każdy środek tego wtłoczenia między
Przegrody wijących się tutaj koryt, gdyż każdy sprzęt pochłania nawóz twego
Czasu, okrawając cię z woli dalszego sondowania spionizowanych czeluści,
Uchyleń drzwi w szafie, przez które łypiesz na mnie wystającymi z nich rękawami
Płaszcza, jakbyśmy nigdy nie byli aż tak obok siebie. Jedno skrzydło przetrącone.
Drugie odfrunęło, wyrwawszy się samo z grzbietu. Kiedyś z powrotem usiądziemy

W tym kolistym kwadracie pokoju, każdy na swoim starym miejscu, naprzeciw
Siebie, i zaczniemy opowiadać swoje porwane lub utrącone historie, kiedy byliśmy
Rozproszeni, przewiercani innymi wymiarami, lewitując nad albo pod ziemią,
Osiągnąwszy styczny punkt, który nas przepali. Luźno scaleni, wybrakowani jak
Trzonek, dopowiemy sobie wzajem co było po końcu. Garb zacznie się spłaszczać
I kalibrować oko wodnymi żyłami. Oto noworoczne krzaki postanowień.
Krótkotrwałe sygnały z paroletnich wyładowań, kumulujące się w przeciągły jazgot
Pospólnego dociskania do wielopiętrowej kryzy, gdzie panuje głuchy wizg,
Przeszywający powidoki późniejszych kroków w stronę zbliżających się krawędzi,
Jakby świat był podwieszonym pastwiskiem dla osieroconych gwiazd, wyludnionym

Spłachciem aż do ostatniej kropli kosy, nieustannie poza nami, szykującymi się na
Jeszcze jeden obrzyn życia w stłumionym wytraceniami uwiądzie. Odczyn ułudy
Jest większy od słomianej beli. W kilkunastu scenkach są tylko błotne bańki.
Zderzamy się z dotkliwościami niczego, wzajem zahaczając o kolejne, oszczerbione
Stopnie, biegnące aż po cementowy dół. Szczeliny są zatykane pakułami. Druciane
Powały. Liny wciągające z powrotem na ruchomy pokład opóźnienia wobec odjazdu
Innych, bardziej swobodnie manewrujących w swych próżniach, wyplatanych ze
Zwojów swych wąskich met, gdyż mieli w sobie bardziej czułe kompasy,
Ulokowawszy się zawczasu poza tym fraktalicznym polem nieustannych zderzeń
Z niemym szlakiem słanych poleceń, do którego jesteś przytroczony, jak do
Taśmociągu wstawionego w przegub twego wyboru mniejszego zła, poronionych
Tak czy siak kierunków, postradawszy ostatecznie szansę na przekroczenie ościennych
Rygli tego utkwienia w niewiadomej, która, prędzej czy później, okaże się stałym
Zwarciem ze sfingowanym konstruktem, pod powłoką którego będzie się coraz bardziej
Szczerzył zamordystyczny chwyt, wieloletni już kikut takiego właśnie sprasowania.
Przewiny są śmigłymi kłodami. Kanały to tylko migotliwe obrazki. W każdej innej
Grupie są takie same zaszłości. Zbita masa zawiesiście tamuje oddech. Przechodzimy
Różne fazy odejść, będąc przybojem dla najpierwszych oznak nicestwienia w
Ułamku eonu, między kątami kancerogennych wtargnięć do cudzych domów, gdzie
Nie zwęglił się jeszcze knot czyjejś obecności. Lasowanie ciągami obłąkanych dążeń,

Zgnębiających usilnie perspektywy kolejnych godzin, jest stałą twoją wypadkową,
Poza wydmę której nie można nawet wyjrzeć w umykające inne widoki, cierniście
Zamienione na wyszarzały kabłąk najbliższego oglądu tej porowatej klatki, w której
Przekładasz, bierzesz i odkładasz przedmioty. Holujące strugi kantów przyspieszają
Te zmartwiałe obroty, mdłości są przeto stałym odruchem, jedynym pomostem
Łączącym cię z zaświatami tutejszego odrętwienia. Jeszcze jedno krzesanie i następna
Runda piołunowych pomyleń, w samą porę niczego, na widnym skraju tego stępienia,
W pustym piszczelu ciążenia, kiedy gęstnieje mrowieniem głos kogoś na odległość,
Kto rwąco zdaje ci relację ze swego zamotania, z drugiej strony kokonowej tułaczki
Po wyżarzonym kręgu narastającego ociemnienia unikami osaczających, chyżych mar.
Kawałkujący nieustannie trach. Nikogo z nikim nigdy nie pomyliłem. Nie było z kim.

 

Przepadania

Dokądkolwiek bez, w nowiu niczego, naprzemianlegle, prędkim
Przepadaniu w klepsydrze osiwiałej próżni, kiedy bezruch jest tylko stałym
Przemieszczaniem po zaśniedziałej osi, tnącej kwadraty wpisane w
Koła rozpierzchłego nawracania, kłucia, podrygiwania i plamistości
Wystrzępienia brzegowej linii tego przełamania w każdym punkcie
Oporu, schodzenia danego wykroczenia w mierzwę przeciążenia.
Wyłupiasta siność. Chroniczna przewlekłość niczego. Pustość chromych

Wezbrań. Żadna odległość nie skraca rumoru oniemienia, w rozpiętościach
Nie ma innych, niż tylko rozwarte, kątów, które kierunkują do wnętrza
Zagarniania samoznoszące się przystępy i odstępy, chochole mrowia
Oraz graniastości każdego z jarzm, owym żmudnym rozwarstwianiu przez
Oścień przepadania, dzięki czemu koroduje się dynamo tej ponawianej
Przesiadki ze stopnia na krawędź, z dachu do piwnicy, jakby to samo
Było za każdym razem wciąż odmiennym przebiegiem zmywających się

Wzajem fal. Ugór kryz. Częstotliwość żadna. Poślednie pasmo jałowienia.
Ciemność wyszarzana cieniami. Odwłok odejść w kolejne zapadlisko
Nierównomiernych przerw, gdzie tlenie jest tylko majakiem śladu, znikliwym
Narożnikiem biegnącym w przesuwnym pokoju coraz częstszego zatrzymania,
Obok pionowego progu, skamieniałym węzłem z twoich ubrań, niewyniesionych
Zwłóknień poza ten przybór lokujących w ślepym nigdzie innorodnych wymarć.
Resztki jako rosnące odgłosy stękających pozostań. Szczątki jako początki

Ich następstw. Bezwiedne połączenia to dodatkowe wzmożenia, jak zakreślone
Już nieliczne odnogi, gdzie wyboiste wzniesienia poniżej danego padołu ustania
Stają się szybkim rozwidleniem kolejnego rozkładu tego mechanicznego
Nachodzenia zgrubień i wklęsłości na przedramieniu burzy, kiedy spiętrzenia
Podnoszą tylko poziom ścieków, ażeby ich osad na stałe wżarł się w kolejny
Przechył każdego korytarza, który nami jest przetykany. Coś tylko, a już
Prędki krach. Nic przetrąca jak pręt. Kabłąk razów. Osierdzie zmarnienia.

prezentowane wiersze pochodzą z tomu Przeciwujęcia, który ukaże się jesienią 2023 roku

Maciej Melecki (ur. w 1969 r.) – poeta. Mieszka w Mikołowie. Wydał tomy wierszy: Te sprawy (1995), Niebezpiecznie blisko (1996), Zimni ogrodnicy (1999), Przypadki i odmiany (2001), Bermudzkie historie (2005), Zawsze wszędzie indziej wybór wierszy 1995-2005 (2008), Przester (2009), Szereg zerwań (2011), Pola toku (2013), Inwersje (2016), Prask (wybór wierszy w języku czeskim, 2017), Bezgrunt (2019), Trasa progu – wybór wierszy 1995-2020 (2020), Druzgi (2021) oraz tomy prozy: Gdzieniegdzie (2017), Nigdzie indziej (2021).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content