Skip to content

IGOR FRENDER

Zasada rzeczywistości. 1

 

1.

Tego dnia pewien wędkarz wyłowił z rzeki najpierw but, a potem nadgryzioną przez ryby głowę. To zdarzenie nie miało jednak żadnego związku z historią, którą zaraz opowiem, choć głowy bym sobie za to nie dał uciąć.

Tego samego dnia pewien grzybiarz — zamiast grzyba — znalazł parę butów i koszulę. Wracając polną drogą, natrafił na ludzkie ciało — bez stóp i głowy. Czy miało to wpływ na tę historię? Trudno powiedzieć. Raczej nie. Ale ręki bym sobie za to nie dał uciąć.

W dobrze umeblowanym pokoju (duża dębowa ława, dwa fotele, połyskujący czarny segment, kolorowy dywan) zadzwonił telefon. Około trzydziestopięcioletni mężczyzna o imieniu Rafał ściszył telewizor i przyłożył smartfon do ucha.

Drugą ręką nadal trzymał pilota. Głos, który usłyszał po drugiej stronie, był chrapliwy, niski, nieprzyjemny.

— Słuchaj, dzwonię do ciebie po raz trzeci. Dlaczego nie odbierasz telefonów?

— A dlaczego miałbym odbierać?

— Jak ktoś dzwoni, to się odbiera.

— Możliwe — przyznał Rafał, nieco zaczepnie. — Ale nie zawsze mam czas. Teraz odebrałem, więc o co chodzi?

— Przyjechał do mnie pewien człowiek. Musisz go poznać.

— Nie, nic nie muszę. Mogę — odparł Rafał, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. — Ale dlaczego miałbym go poznać? Dzwonisz nagle, po tak długim milczeniu… Bo ktoś do ciebie przyjechał? Wyjaśnisz mi to?

W słuchawce zapanowała cisza. Kiedy głos znów się odezwał, był jakby nieco cichszy, pobrzmiewała w nim też nuta napięcia.

— Właśnie o to chodzi. Ten człowiek… On chce cię odwiedzić.

Rafał westchnął, wyraźnie zniecierpliwiony.

— Dlaczego miałoby mnie to interesować? Co to w ogóle ma być?! Powiedz wprost.

— Dobra, to ktoś, kto zna cię bardzo dobrze. Sam nie wiem, co o tym myśleć. Ale mówił o tobie źle.

— Źle? — przeciągając słowo, powtórzył Rafał. Wciąż wydawał się w miarę spokojny. — Ale w jakim sensie?

— Powstały pewne insynuacje. I oskarżenia.

— Nie rób sobie żartów! — Rafał zaczął dłubać w nosie. — Odebrałem, bo dzwoniłeś kolejny raz, ale teraz się rozłączam. Nie będę tego słuchał!

— Poczekaj, nie rozłączaj się. To ważne.

— O co chodzi? Naprawdę nie mam czasu.

— Mówię ci, to ważne. Mogę wysłać tego człowieka do ciebie?

Rafał zirytował się jeszcze bardziej.

— Ale po co? Kto to w ogóle jest?

— Poznasz go, jak go zobaczysz.

Mężczyzna rzucił pilota na stos gazet leżących na stole.

— Nie chcę go widzieć.

— Słuchaj, to naprawdę ważny człowiek.

— Dobrze. Jak się nazywa? Kto to jest?

— Podobno to twój były przyjaciel.

— Podaj imię i nazwisko.

— Nie przedstawił się, ale mówi, że bawiliście się razem w dzieciństwie. Oskarżył cię i mamy teraz kłopot.

— Oskarżył?! O co niby? Dzwonisz trzeci raz, żeby mi to powiedzieć, i nie uważasz, że to wszystko jest dziwne? Dlaczego to robisz?!

— Mam go wysłać do ciebie, czy nie? Właściwie to go wysyłam, nie pytam o zgodę

Głos w słuchawce stał się nagle agresywny, po czym niespodziewanie przybrał chłodny, opanowany ton. Rafał trwał w milczeniu, niepewny, co odpowiedzieć. Przez chwilę wpatrywał się bezmyślnie w ekran telewizora, aż w końcu sięgnął po pilota i go wyłączył.

— Daj spokój! Nie życzę sobie tego!

— Wysyłam go do ciebie. U mnie nie będzie siedział!

— Skąd on się u ciebie wziął?

— Przyszedł. Nie mogę mówić!

Młody mężczyzna zaczął krążyć po pokoju, coraz bardziej zirytowany. Jasne kosmyki włosów opadły mu na spocone czoło. Przesunął je niecierpliwie dłonią i się zatrzymał. Wziął głęboki oddech.

— Mam już dosyć. Rozłączam się.

Rafał przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. I przez moment nie poznał siebie. Jego młoda twarz z delikatnym zarostem i krótkimi blond włosami przypominała jakiegoś aktora.

Tak właśnie zaczyna się historia człowieka, który chciał uciec przed samym sobą. A może to wcale nie on uciekał?

 

2.

Zadzwonił dzwonek. Rafał bez wahania otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz typowy dla bloków mieszkalnych: długi, klaustrofobiczny, z nieczynnym zsypem na śmieci i dwiema windami. Ściany do połowy pokrywała zielona farba. Po lewej stronie, przy barierkach zabezpieczających duże prostokątne okno na końcu korytarza, stały dwie wysokie juki i wózek inwalidzki.

Rafał stanął w rozkroku naprzeciwko mężczyzny w okularach, który — ubrany w ciemny, niemal niebieski garnitur — wyglądał jak filmowy amant, choć najwyraźniej był audytorem. Jego pociągła, nieco zbyt chuda twarz bez zarostu wyrażała delikatne napięcie.

— To ty? — zapytał Rafał. Obaj byli tego samego wzrostu.

— To znaczy kto? — zdziwił się mężczyzna.

— To ciebie przysłano?

— Nie, przyszedłem tutaj sam.

Rafał przyjrzał mu się spode łba.

— Kim jesteś?

Amant uśmiechnął się łagodnie, jednym szybkim ruchem zdjął okulary.

— Nie poznajesz mnie? Jestem Piotr.

— Nie, nie znam cię. Chociaż… Nie wiem, nie jestem pewien.

Piotr splótł ręce na piersiach. Miał drobne dłonie i krótkie, kościste palce.

— To ja. Człowiek, któremu zabiłeś brata — powiedział niskim, pewnym głosem.

Rafał roześmiał się nerwowo i machnął dłonią, zniecierpliwiony.

— Nie, nie, nie… I jeszcze raz nie! Zamykam drzwi. Tak nie będziemy rozmawiać. Nikogo nie zabiłem. Ta rozmowa nie ma sensu. Dziękuję bardzo. Nie życzę sobie takich rzeczy!

Już chciał zamknąć drzwi, ale się zawahał. Ta skrajnie dziwna sytuacja wzbudzała w nim odrazę i strach, ale też ciekawość.

— Chwileczkę. Nie będę nachalny ani napastliwy. Po prostu chcę to wyjaśnić. Dlaczego zabiłeś mojego brata? To bardzo ciekawe, prawda? — Piotr poruszył oczami oplecionymi delikatną siecią zmarszczek.

— Nikogo nie zabiłem. To jakiś głupi żart! Może sobie to wyobraziłeś. Nie mam z tym nic wspólnego. To prowokacja. Ten telefon wcześniej, a teraz ty.

— O! Ciekawie się to rozwija. Mogę wejść?

Rafał dopiero teraz zauważył stary fotel z drewnianymi podłokietnikami, który ktoś wystawił na korytarz. Fajny, przemknęło mu przez głowę.

— A niby dlaczego miałbym cię wpuścić?

Piotr uśmiechnął się szeroko. Coś w jego zębach wyglądało nienaturalnie.

— Po prostu pytam, czy mogę. Mam dla ciebie naprawdę ważne wiadomości. To, że zabiłeś mojego brata, raczej już jest nieistotne, nie ma teraz znaczenia. Było to dziewięć lat temu.

Teraz Rafał to zauważył — mężczyzna miał sztuczne zęby. Były zbyt białe i zbyt duże.

— No właśnie. Szybko zmieniasz zdanie. Jeśli to było dziewięć lat temu, to w jakiej sprawie teraz przychodzisz? Takie żarty gdzie indziej, dobra?! Twoja wyobraźnia działa naprawdę za mocno. Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Nie wiem, czemu w ogóle wdaję się w tę dyskusję.

— Właśnie! Dlaczego wdajesz się w tę dyskusję? Coś musisz czuć, skoro masz taką potrzebę. Chcesz to wyjaśnić. Prawda? — zapytał Piotr łagodnym tonem.

Wtedy Rafał dostrzegł coś jeszcze — cienką bliznę ciągnącą się wzdłuż gardła mężczyzny.

— Nic nie mam zamiaru wyjaśniać. Nie życzę sobie czegoś takiego, proszę pana. Zamykam drzwi! — powiedział stanowczo i chwycił za klamkę.

— Proszę nie zamykać. — Przybysz wyciągnął rękę, jakby chciał powstrzymać Rafała. — Mam dla pana naprawdę bardzo ważne wiadomości, które zmienią pana życie. Teraz jesteśmy na pan.

— Prowadzę ciekawe życie — prychnął Rafał. — Nie mam zamiaru niczego zmieniać.

Piotr wyciągnął z kieszeni zdjęcie i pokazał je Rafałowi, uśmiechając się nieznacznie.

— Poznaje pan?

Rafał zmarszczył brwi, patrząc na fotografię. Poczuł lekki ból w skroniach.

— Nie, nie poznaję.

— Na pewno? Będzie pan tego żałował.

— Niczego nie będę żałował. Nie znam tej dziewczyny — odpowiedział z naciskiem.

— No widzi pan. — Amant pokiwał głową. — A ona pana bardzo dobrze zna, prawda?

— Żyje? — zapytał Rafał, nie kryjąc zaskoczenia.

— Tak, żyje.

— Ona żyje?! — powtórzył z narastającym podnieceniem. Na czoło wstąpiły mu krople potu. Przetarł rękawem koszuli twarz.

Piotr uśmiechnął się chłodno.

— Już odpowiedziałem. Tak, żyje.

Rafał machnął rękami. Dziwne, pomyślał, teraz ten człowiek nie przypomina amanta, lecz zużytego przez alkohol i papierosy żula. W słabym świetle twarz tego człowieka rozmywała się, a może raczej rozwalała na kawałki. Na pewno traciła kontury. Potrząsnął głową, nie dowierzając temu, co widzi.

— To było tak dawno… Skąd ma pan to zdjęcie? Przecież to ja je robiłem.

Piotr objął palcami poręcz. Jego duże niebieskie oczy wyrażały zadowolenie. Znowu wyglądał jak jakiś przystojny aktor.

— Pozwoli mi pan wejść, to wszystko wyjaśnię. Mam coś ze sobą. — Wyciągnął z walizeczki butelkę wódki i uniósł ją wymownie.

— Nie piję — oświadczył kategorycznie Rafał.

— A może jednak?

— Tego też nie mam zamiaru zmieniać!

— Wielu rzeczy nie chce pan zmieniać. — Piotr uśmiechnął się ironicznie. — A może właśnie przyszedł czas na zmiany! Prawda?

Echo niosło ciężkie kroki po klatce schodowej.

— Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie życzę sobie! Koniec! — krzyknął Rafał, unosząc dłonie.

Obok mężczyzn pojawiła się starsza kobieta. Jej wygląd nie budził sympatii — włosy przykryte chustą, krzywy, przypominający rozgniecionego pomidora nos, małe usta z widocznymi brakami w uzębieniu, a do tego otyła sylwetka raczej odstręczały, i to całkiem skutecznie. Nieprzyjemne wrażenie potęgował unoszący się wokół niej zapach naftaliny. Kobieta spojrzała na Rafała z wyraźnym niezadowoleniem.

— Co, znowu u pana te hałasy? Znowu się pan kłóci?

Rafał mruknął coś pod nosem.

— Za dużo tego, ma pan niespokojną duszę — ciągnęła kobieta. — Kłótliwy i gburowaty pan jest. Do kościoła to w ogóle pan nie zagląda. A to wszystko będzie policzone. Oj, będzie!

— A ile jest dwa plus dwa? — rzucił Rafał agresywnie, z przekąsem. — Bo wiem, że liczenie nie jest pani mocną stroną!

— O, i ta pana kpina ze wszystkiego! — syknęła kobieta. — Szydzenie z ludzi, z wszystkich!

Rafał lubił ironizować.

— Ze zwierząt nie szydzę, zwierzęta szanuję.

Kobieta westchnęła i zwróciła się do przybysza:

— Widzi pan, jaki to jest cham?!

Rafał, tym razem już spokojnie, popatrzył na nią z półuśmiechem.

— Gustownie się pani ubrała. A ta chusta na głowie, muszę to przyznać, dodaje pani splendoru i odejmuje lat.

— O ty! Skaranie boskie! — krzyknęła kobieta, oburzona.

Nagle na klatce pojawił się syn sąsiadki. Zataczał się i był wyraźnie podpity. Nos i małe, świńskie oczka odziedziczył po matce, a alkoholowy oddech zapewne po ojcu. Rafałowi przypominał nierozgarniętego chłopaka na posyłki.

— A ten co? Podskoczył mi, jak widzę! Chla? — bełkotał, patrząc nieprzychylnie na Rafała.

— Wiadomo! Opętany! — syknęła jego matka. Rafał zaczął się zastanawiać, czy ta kobieta potrafi inaczej artykułować swoje wypowiedzi. Prawie parsknął śmiechem

— Co za groteska! — wykrzyknął, gestykulując ze złością.

— Łapami mnie tu wymachujesz, gnoju ty! — Zataczający się mężczyzna rzucił się w stronę Rafała. — W ryja i koniec pieśni!

Rafał spojrzał na niego nerwowo, po czym wysunął rękę.

— Ale dajcie spokój, tylko rozmawiamy. Panie Sławku, niech pan przestanie! — powiedział, starając się uspokoić sytuację.

— Ta, ta, a te krzyki, to skąd, co? Co, ja głuchy jestem? Próbujesz zrobić ze mnie głupka, frajerze?!

Rafał wyprostował się, jakby nagle nabrał odwagi. Zresztą to, co teraz pomyślał, rozśmieszyło go w duchu. Jakby potrafił przewidzieć kolejne zdarzenia.

— Ja nie muszę próbować! O czym w ogóle pan mówi?

Twarz Sławka stężała i stała się niemal fioletowa. Nos zdawał się jeszcze większy.

— I jeszcze gadasz mi, że mówię niewyraźnie i mnie nie rozumiesz, ty gnoju! — krzyknął, zaciskając pięści.

— Ja nic nie mówię!

Rozjuszony chłopak parsknął niczym koń.

— I jeszcze mnie ignorujesz!

— Ale ja pana nie ignoruję, po prostu chcę, żeby pan stąd odszedł — powiedział stanowczo Rafał. — Rozumie pan to, czy nie? Czy jest w tym coś trudnego, czego nie potrafi pan pojąć? Bo z tego, co widzę, to niewiele pan rozumie z sytuacji, która tu zaszła.

Młody mężczyzna wybuchnął gniewem.

— O, jaki mądry! — Chciał splunąć z pogardą, ale lepka ślina zawisła mu w kącikach ust — Zobacz, matka, zobacz, on chce mi podskoczyć. Zaraz go dopadnę.

Korytarz stał się ciasny. Kobieta zawładnęła nim swoją tuszą.

— Synu, daj spokój — przemówiła stanowczo, stając między nimi. — Nie ma sensu. Skaranie boskie… Podłość ludzka nie zna granic!

Chłopak na nią spojrzał, ale w jego oczach wciąż tliła się dzika furia.

— Matka, nie powstrzymuj mnie! — syknął, zaciskając pięści. — Dorwę go. Obiję mu pysk!

Kobieta pokręciła głową z rezygnacją i spojrzała na Rafała z ledwo skrywaną pogardą. Głębokie zmarszczki i opuchnięta, kwadratowa twarz wyglądem zbliżały ją do mężczyzny, który dawno zapomniał, co to znaczy zadbać o siebie.

— Zobacz tylko, co to jest za człowiek. Bez wiary, bez niczego!

Sławek wyprostował się, jakby jej słowa były sygnałem do dalszego ataku.

— No właśnie widzę. I dlatego trzeba mu pokazać, gdzie jego miejsce. Doskoczę mu, pokażę, kim jestem! Zawsze byłeś nikt. Myślałeś, że wszyscy dookoła to nikt. A to nieprawda! Poniżałeś ludzi. Ty jesteś takie nikt i tyle!

Rafał podniósł ręce w obronnym geście, patrząc na syna sąsiadki z niedowierzaniem.

— Kogo poniżałem, człowieku? — wycedził. — Ja ciebie ledwo znam.

Sławek natarł na matkę, by przybliżyć się do Rafała. Ciało kobiety zareagowało na ucisk jak łóżko wodne.

— Ledwo mnie znasz? A zawsze patrzyłeś na mnie z góry! Myślisz, że tego nie widziałem? Że jestem jakiś głupi? Bo co? Bo mam pracę fizyczną, a ty co? Książkę napisałeś? Wykład zrobiłeś? Z tego, co słyszałem, to i tak nic! I co, mądry zaraz jesteś, lepszy?

Zacisnął usta, dolna warga wywinęła się na zewnątrz, zaświadczając, że przednie zęby u tego człowieka to już tylko wspomnienie, i to nieszczególnie miłe.

— Zawsze mnie denerwowałeś. To twoje dziwne zachowanie. Twoja… Te twoje sztuczne uśmieszki. Nie wiem, jak to nazwać. Ale męczyło mnie to. Moją mamę też męczyłeś — rzucił. — I jeszcze łapami wymachujesz!

Rafał poruszył brwiami, próbując przypomnieć sobie jakikolwiek tego typu incydent z ostatnich miesięcy. Nic takiego nie miało miejsca, ledwo znał tego człowieka! Jego matkę już prędzej.

— Hałasy zawsze w nocy! To ty!

Syn roześmiał się; czarne pozostałości po zębach wydzielały zapach kupy, której ktoś nie spuścił w latrynie.

— Jakie hałasy? To ty tu przychodzisz pijany, człowieku! Non stop chlejesz pod sklepem!

Rafał zatkał nos palcami.

— Co ty wygadujesz? Mówisz do mnie, że ja piję? — rzucił ostro. — Ja w ogóle nie tykam alkoholu!

Sławek odchrząknął i ponownie splunął, tym razem mu się udało.

— Ty… Ty! Nie tykasz alkoholu?! A co to ten twój kolega ma w ręce? Co to jest? Nie alkohol? Nie kłam! Pewnie chlejesz, tylko się nie przyznajesz. I chodzisz spity po osiedlu. Koniec pieśni!

Rafał objął wzrokiem wszystkich troje.

— To jest niedopuszczalne. Ten człowiek jest wobec mnie agresywny. Przecież ja w ogóle nie spożywam alkoholu. Może jeszcze narkotyki biorę?

— No a nie? Narkotyki też bierzesz. Pewnie nie pijesz, pewnie nie tak dużo. Bo bierzesz do tego narkotyki. I potem wiadomo, wielki pan się… Wielki pan chodzi po osiedlu. Tak? Jest najmądrzejszy. Takie nic… Tego… Dobre spodnie, dobre buty. I co? A jesteś nikt. Jesteś nikt i dobrze wiesz, że jesteś nikt!

Rafał spojrzał wymownie na matkę Sławka.

— Czy może pani zabrać swojego syna do domu? Bo naprawdę nie wytrzymam!

Kobieta położyła dłoń na ramieniu syna.

— A co tu jest do wytrzymywania? — rzuciła z wyższością. — Młody, pogubiony człowieku. Bez łaski wiary! Zaczepiasz mojego syna, który spokojnie wraca do domu, i jeszcze żądasz, żebym go zabrała? Mogę go zabrać. Ale to ty zaczepiasz mojego syna!

Wyprostowała się i zadarłszy brodę, kontynuowała:

— Mój syn też ma coś do powiedzenia. On ma w sobie wiarę… W przeciwieństwie do ciebie!

W korytarzu zrobiło się duszno i gorąco. Ruszyła winda.

— Dobra, dobra — zaczął Rafał, próbując przywrócić odrobinę spokoju. — Wiem, że pani syn ma dużo do powiedzenia i… No… Otrzymał łaskę wiary, co widać i słychać, i czuć. Ale naprawdę, nie musi tego robić akurat dzisiaj. Do widzenia, a może raczej… Żegnam!

Nagle do rozmowy wtrącił się dotąd milczący Piotr.

— Stop. Stop! — krzyknął, wyciągając dłonie w uspokajającym geście. — Słuchajcie, stop. Naprawdę, nie róbmy tutaj problemu. Przyszedłem do kolegi, żeby z nim porozmawiać.

Rafał popatrzył na niego z rosnącym zdziwieniem.

— Ale zaraz, zaraz, nie jesteśmy kolegami.

Piotr machnął ręką.

— To teraz nieistotne. Złagodźmy całą sytuację, dajmy spokój. Proszę, żeby tutaj był jakiś porządek.

Sławek aż podskoczył.

— Porządek? Porządek jest tu zawsze. Tylko ten człowiek robi tu syf. — Wskazał na Rafała. — Pije, ćpa, zachowuje się jak szaleniec! Rozumie pan to?

Piotr sprawiał wrażenie, jakby miał to wszystko głęboko w dupie.

— Pan chyba też nie jest święty? Prawda?

Sławek nieomalże zaryczał jak bezzębny lew:

— Nikt nie jest święty! Ani ja, ani pan, ani nawet moja matka! O jakich świętych pan mówi? Święty to jest nasz kościółek, tylko kościółek! Chodzi pan do kościoła? Pytam! Chodzi pan do kościoła?!

Piotr przewrócił oczami, kąciki ust wygiął ku dołowi, jakby chciał podkreślić, że ma do czynienia z rasowym kretynem, który myśli, że wokół niego są sami głupcy.

— Jakiego kościoła? To… To moja sprawa. Nie odpowiem na to pytanie. Chciałbym tylko, żebyśmy wszyscy rozeszli się w pokoju. Państwo idą do swojego domu, a ja pójdę do tego mieszkania… Mojego kolegi.

— Już mówiłem, że nie jestem twoim kolegą!

Syn, mrużąc oczy, spoglądał raz na Rafała, raz na Piotra.

— To jesteś jego kolegą czy nie?

— To nieważne. Proszę się oddalić do domu, a my tu zostaniemy.

Rafał spojrzał w stronę drzwi, chwycił klamkę i się zawahał.

— Ale ja nie wiem, czy mogę cię wpuścić. Cała ta sytuacja mnie przerasta. Nie wiem, co zrobić.

Sławek podskoczył na jednej nodze i zaczął krzyczeć:

— Nigdy nie wiedziałeś, co zrobić! Zawsze byłeś agresywny! Jesteś nikt! Wszyscy o tobie mówią, że jesteś nikt! Nikt nie wie, gdzie jesteś, bo ciebie nie ma nigdzie, a jednak wszyscy mówią, że jesteś nikim!

Rafał, wyczerpany, opuścił ręce wzdłuż tułowia.

— Czy mógłbyś już mnie nie zaczepiać? Proszę, niech pan pójdzie do domu. Mama ugotuje obiad i będzie dobrze.

Sławek aż zadrżał z wściekłości, wyrzucając z siebie kolejne słowa:

— Co, maminsynka ze mnie robisz? Mama mi ugotuje obiad?! Co?! Co?! Co ty?! Znowu, zobacz, matka, znowu, matka! Matka, on znowu rzuca się na mnie, znowu mnie atakuje. Nie wyrobię tego nerwowo, obiję mu pysk! Trzepnę go!

Nagle drzwi windy otworzyły się i pojawiła się w nich młoda, bardzo atrakcyjna kobieta. Jej południowa uroda, pociągła twarz z dużymi, brązowozielonymi oczami i wypielęgnowanymi brwiami oraz smukła sylwetka momentalnie wprowadziły na korytarzu ciszę — wszyscy zastygli, spoglądając na nią w niemej konsternacji. Sławek wskazał na nią palcem i mlasnął.

— A to kto? Fiu, fiu, fiu!

Kobieta stanęła przed mężczyznami i poprawiła czarne włosy upięte w kok. Na jej ustach zarysował się drwiący uśmieszek, po czym, przechyliwszy głowę, kolejno obrzuciła spojrzeniem każdego z nich.

Rafał przyglądał się jej tylko przez kilka sekund.

— To… To… To jest… Moja żona — pewnie oświadczył, nawet nie wiedząc dlaczego.

Sławek spiął pośladki, by wstrzymać pierdnięcie.

— Żona? Przecież ty nie masz żony! Co mi tu opowiadasz? Wygadujesz! Taka lalunia? — Dyskretnie poprawił ułożenie penisa w spodniach i od razu pożałował, że założył dresy.

Piotr odchrząknął, łypnął podejrzliwie na Rafała. W tym momencie zaburczało mu w brzuchu.

— Właśnie. Nie przypominam sobie, żeby mówiono mi, że masz żonę.

Rafał westchnął zdenerwowany tym natłokiem pytań.

— A mnie nie interesuje, co ci mówiono, a czego nie mówiono. To jest moja żona Barbara.

Barbara uśmiechnęła się delikatnie, z wdziękiem i pewnością siebie.

— Tak, to ja. I potwierdzam: jestem jego żoną. To jest mój mąż. A wy? Sąsiadów rozpoznaję. A pan? — Wskazała na Piotra.

— Jestem kolegą pani męża. Choć… Nie wiem, czy z tym mężem to prawda!

— Nie musi pan wiedzieć, co jest prawdą. Mówię, że jestem jego żoną. Kolega mówisz? To twój kolega, Rafał?

Na te słowa Rafał tylko wzruszył ramionami, wyraźnie zmęczony i gotowy zakończyć tę absurdalną sytuację, która w jego głowie przybierała coraz bardziej nierealny kształt. Wzdrygnął się.

— Nie — powiedział stanowczo. — Ten człowiek przyszedł i twierdzi, że mnie zna. Że niby… No nie wiem. Może jednak nie. I co z tym zdjęciem, które mi pokazywałeś?

Piotr niespecjalnie był skory do odpowiedzi. Potarł brodę palcami.

— O tym zdjęciu powiem później!

W Rafale narastała frustracja. Sięgnął do kieszeni po chusteczkę i otarł nią spocone czoło.

— A dlaczego nie teraz?

Piotr przesunął ciężar ciała na drugą nogę, przybierając wyzywającą postawę.

— Lepiej ty powiedz, tu przy wszystkich, co zrobiłeś dziewięć lat temu.

Rafał spodziewał się takiego obrotu spraw, więc tylko wzruszył ramionami.

— No, to samo, co dzisiaj rano.

— Czyli co? — Piotr naciskał. — Mów jasno!

Rafał poczuł nagłe rozluźnienie. Frustracja zniknęła, zastąpiona uczuciem spokoju, jakby właśnie wypił szklankę piwa.

Uśmiechnął się pod nosem i powiedział, wytrzeszczając oczy.

— Zrobiłem kupę? Czy o to chodzi?

Barbara zaśmiała się głośno.

— A nie mówiłam? — powiedziała tryumfalnie starsza kobieta. — Mówiłam, że szydzi. On zawsze będzie kpił! To człowiek bez serca, bez miłości do bliźniego!

— Powtarzam wam: dziewięć lat temu zrobiłem to samo, co dzisiaj rano. Po prostu zrobiłem kupę. Możecie mi wreszcie dać spokój? Co tu się, do cholery, dzieje?! — Frustracja wróciła.

Od strony ulicy usłyszeli dźwięk jadącej na sygnale karetki. Żona Rafała przystąpiła krok bliżej.

— No właśnie, chciałam spytać, co się dzieje? — Jej głos brzmiał chłodno, ale stanowczo.

Sławek ciągle zaciskał pośladki. Chował się za matką.

— To, co pani widzi!

— Jak dotąd zauważyłam, że wszyscy troje napastujecie mojego partnera.

Starsza kobieta obruszyła się, jakby zobaczyła coś obrzydliwego.

— To mąż czy partner?

Usłyszeli trzaśnięcie drzwiami. Barbara położyła palec wskazujący na ustach. Przez kilka sekund udawała, że się zastanawia.

— Czy to takie ważne? Dajcie mu natychmiast spokój! — powiedziała w końcu.

— Bardzo ważne. Grzech to grzech. Ciężki grzech! — Widać było, że starsza kobieta jest już mocno zmęczona.

Barbara nawet nie drgnęła.

— Spokój! Dość! Wszyscy do domu, już!

— Nie tak prędko — powiedziała przez zaciśnięte usta matka.

— A sio! Powiedziałam, już!

Syn poczuł, że jego penis zmalał i wreszcie może wyjść zza pleców matki.

— Pani jest chamska.

Barbara teatralnie wysunęła piersi, po czym zrobiła krok w stronę okna.

— O, jak pięknie! Otworzę okno. Wyskoczysz?

— To bezczelność! Mamo, słyszysz?!

— Nie słyszy. Wyłączył jej się aparat słuchowy.

Starsza kobieta się obróciła.

— Ty wywłoko! Czarownico! — Kiwała głową niczym kura wydłubująca ziarno ze słonecznika.

Młoda kobieta się roześmiała. Piotr i Rafał spojrzeli na siebie mimochodem.

— Spokojnie, bo jeszcze fryzura pani spadnie — powiedziała, nie przestając się śmiać.

Syn ponownie poczuł sytuacyjny dyskomfort w spodniach od dresu.

— Co za głupia lala…

Barbara podniosła brew z ironicznym uśmiechem.

— O, kojarzę ci się z lalką? Czyli masz regularny seks?

Sławek zacisnął pięści, jego twarz poczerwieniała.

— Ty wredna cipo…!

Mrugnęła okiem do Sławka.

— Skąd wiesz, skoro prawdziwej nigdy nie widziałeś? A teraz wynocha stąd! — W jej głosie cały czas było słychać sarkazm.

Rafał roześmiał się głośno i dodał:

— Idź do mamusi na obiad!

Sławek wytrzeszczył oczy, a przy tym tak mocno wykrzywił usta, że usłyszał zgrzyt w stawie skroniowo- żuchwowym.

— Co? Że co?! Doskoczę ci do ryja!

W przypływie złości rzucił się w stronę Rafała, ale matka chwyciła go za ramię. W szamotaninie Sławek potknął się i upadł, uderzając głową o poręcz schodów, a potem twarzą wpadł między barierki. Przez dłuższą chwilę próbował się bezskutecznie stamtąd wydostać. Dopiero dzięki pomocy matki mu się udało. Wtedy z jego płaszcza wypadła butelka wódki i rozbiła się na podłodze. Wszyscy czworo usłyszeli głośne syczenie bąka.

— No i wszystko jasne! — skwitował Rafał. Nie sposób było się nie roześmiać!

Starsza kobieta chwyciła syna pod ramię.

— Źli ludzie, źli…

Rafał spojrzał na mężczyznę, który teraz znowu przypominał mu audytora.

— Kim jesteś?

— Kim jestem? Lekarzem ortopedą.

— A ty? — spytał.

— Ja? Siostrą zakonną. Nie, żartuję. Jestem dziennikarką.

— A ja w takim razie, kim ja jestem?

— Ty, mój drogi, jesteś pisarzem.

 

cdn.

Igor Frender (ur. w 1974 r.) — pisarz. Absolwent Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu na kierunku Techniki Dentystyczne oraz Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Śląskiego. Doktor nauk medycznych. Mieszka w Poznaniu. Publikował m.in. w: „Akancie”, „LiryDram” „Odrze”, i „Podglądzie”. Wydał tom wierszy Idziemy, jest stromo (2023), powieści groteskowo-kryminalne: Człowiek Jatka (2018), Mordercza proteza (2020), Upiór w masce (2022), dramaty: Jak obalić człowieka (2023), Jak wskrzesić człowieka (2024), Stosunek nietowarzyski (2024). Na podstawie dwóch dramatów powstały słuchowiska.

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content