Skip to content

KAZIMIERZ BRAKONIECKI

Bretania/Francja. 4

10 XII 2012

I znów wieczór, ale w poniedziałek, po całodziennej pracy w stowarzyszeniu i w biurze współpracy międzynarodowej (z przerwą na obiad w kantynie). Dużo praktycznych ustaleń co do mojego planu w roku przyszłym, m.in. były przewodniczący rady generalnej Côtes d’Armor, były minister w rządzie Josselina, senator Charles Josselin przyjedzie do Olsztyna na dwudziestolecie pracy naszego wspólnego Centrum Polsko-Francuskiego Côtes d’Armor-Warmia i Mazury, inaczej Domu Bretanii na Warmii i Mazurach. To jego decyzja przeważyła o podjęciu oficjalnej współpracy pomiędzy wtedy jeszcze województwem olsztyńskim a Côtes d’Armor. To bardzo poważany i zasłużony socjalistyczny polityk. Niewysoki, z piękną głową otuloną siwymi włosami, wnikliwym spojrzeniem i manierami prawdziwego męża stanu. Po raz drugi w mojej zawodowej historii przyjął mnie na osobistej audiencji. Dla mnie istotne, że wysoko oceniają jego tutejszą pracę twórcy kultury, literatury i sztuki. Niestety nie udało się, a czynione były różne przygotowania do nawiązania tzw. bliźniaczych stosunków pomiędzy np. Saint-Brieuc a Elblągiem (ma Compiègne w Pikardii za oficjalne miasto partnerskie od 2002 r.). Olsztyn od 1992 r. za partnera ma Châteauroux (departament Indre w centralnej Francji). Nic z tej ich samorządowo-miejskiej współpracy rzeczywistego niestety nie wynikło. Naszym trwałym natomiast sukcesem na poziomie województwa samorządowego stało się zbudowanie mocnej bazy instytucjonalnej i finansowej opartej na demokratycznym partnerstwie społecznym, zawodowym, kulturowym (stowarzyszenia, edukacja, oświata, kultura i sztuka, samorząd, sport młodzieżowy, ośrodek nauki języka, biblioteka, miejsce spotkań).

Przeglądam gazety: Francja — zmierzchające mocarstwo, schyłkowe imperium, które żyje widmami swojej mocarstwowości; problemy socjalne i z mniejszościami na przedmieściach, zatroskana twarz premiera, aktor Gerard Depardieu uciekł przed fiskusem do Belgii. W państwie na 65 milionów obywateli odnotowano prawie 9 milionów osób żyjących za 986 euro miesięcznie, co jest, jak konstatuję z lektury, progiem ubóstwa (minimum). Ja zarabiam netto na rękę trzy tysiące złotych, czyli ok. 720 euro, ale oczywiście nasz poziom życia jest sporo niższy, tym bardziej w prowincjonalnym Olsztynie.

Idąc do biura, zauważyłem mocno pochylonego staruszka, który torował sobie drogę przez gęsto ustawione auta na placu de Gaulle’a przed merostwem, prefekturą i radą generalną (wszystko obok przysadzistej katedry). Z pochyloną głową człapał w stronę przykościelnej uliczki jak emerytowany urzędnik, który zagląda w okna swojego niegdysiejszego miejsca pracy. Kilka godzin później wpadłem do świątyni, wilgotnej, jakby morze przed chwilą spłynęło z jej kamiennej posadzki, i znalazłem staruszka śpiącego na wprost jedynego zachowanego (i to barokowego) ołtarza z potężnie zwycięskim (bo zmartwychwstającym) Jezusem Chrystusem. Reszta wyposażenia zniknęła lub została uszkodzona podczas rewolucji. Niektóre pocięte sarkofagi połączono ponownie w XIX stuleciu albo i później. Od 1905 roku kościoły i w ogóle świątynie należą do państwa, a nie do Kościoła czy parafii, która „użytkuje miejsca kultu”, a księża wyglądają tutaj na zabiedzonych wyrobników. Nie obudziłem staruszka Jonasza, cicho przeszedłem przez brzuch tego sakralnego wieloryba, którego historia wyrzuciła na brzeg nieczułego świata profanum. Nigdy tu nie widziałem ludzi modlących się. Jest bodajże jedna msza niedzielna, raz zaszedłem i naliczyłem kilka starszych osób płci żeńskiej. Bardzo jest w tym wnętrzu zimno, a radość sprawiają jedynie światła witrażowe płynące z transeptu, kiedy słońce ma prawo i szczęście się pojawić. Latem oczywiście jest tu przyjemniej, co sprawdziłem, ale tu nie chodzi o przyjemność, ale o zbawienie przez wiarę, a tę utraciłem bezpowrotnie. Ciemne popołudnie w opuszczonej i niepotrzebnej nikomu świątyni, nikt nikomu nie pomoże: umierać będziemy i tak samotnie.

 

11 XII 2012

W centrum zauważyłem nowość handlową, czyli galerię, zupełnie podobną do tych nowych olsztyńskich osiągnięć (mimo że mniejszą w kubaturze). Kiedyś ten przepych towarowy robił na mnie piorunujące wrażenie; cóż, teraz jesteśmy handlowo-towarowo podobnie nasyceni. Tak jak i u nas przede wszystkim przesiadują i przechodzą nastolatki płci obojga, ale więcej dziewcząt. Zniknął wysłużony sklep Monoprix, w którym robiłem zwykłe zakupy żywieniowe. Wskazano mi drogę do podobnego ponoć supersamu typu „U”; rzeczywiście dokonałem zakupu najpotrzebniejszych rzeczy na śniadanie. Zauważyłem dwie chude niemiłosiernie kobiety, matkę w wieku ponad 80 lat i córkę około 60., jak powolutku i z zastanowieniem wybierały produkty z długopisem w ręku. Matka zarządzała procesem wyboru i kupna, córka staroświecko ubrana w jakieś niemodne palto wysłuchiwała porad ze spuszczoną głową albo przechadzała się pomiędzy półkami, czekając na ostateczną decyzję matki. Matka musiała być kiedyś pięknością, a córka zdominowaną brzydulą. Uświadomiłem sobie, że tak patrzę i wyłapuję z tłumu ludzi (sam będąc na pewno też wyłapywanym) po studenckiej i łapczywej lekturze Zapisków Maltego Rilkego, który spacerował po Paryżu i wychwytywał „dziwolągów”, sam jednym z nich będąc.

Malec powtarzający „Papa, papa” do telefonu komórkowego („portable”) i zanoszący się płaczem w dziale z alkoholem (winem). Obok cierpliwie czekająca matka z drugim maleństwem w wózku.

W tej najlepszej księgarni, w której pracował Tanguy Dohollau, kupiłem dwie książeczki. Właściciel się postarzał, poznał mnie. Ubrany byłem w czarną, ogromną kurtkę z kapturem z naszywką Borussia, którą dostałem od przyjaciół ze Wspólnoty Kulturowej „Borussia”. Najczęściej występuję w brązowej i skórzanej, ale nie tym razem — dobry wybór na deszczową tutejszą pogodę jesienno-zimową. Ta naszywka robi furorę: znajomi i przypadkowi przechodnie zgadują, czy jestem Niemcem albo fanem niemieckiego klubu sportowego o tej nazwie, zresztą powstałego w intencji uczczenia (utraconych) Prus Wschodnich, czyli Borussii po łacinie, co my interpretujemy jako dziedzictwo europejskie, a nie nacjonalistyczne. A więc jestem posiadaczem książki Nietzsche et ses fréres Wolfganga Haricha, nieżyjącego myśliciela z byłej NRD, oraz albumu 500 autoportretów w malarstwie europejskim (15 euro tylko!).

Paol Keineg, rocznik 1944, uczęszczał do liceum w Quimper, Bernard P. również, tylko że trochę później i do innego. Opowiadał, że uczniowie męskiego liceum wychodzili w szeregu pod koniec lat 50., w taki sposób, żeby nie spotkać na swojej drodze dziewcząt z katolickiego liceum żeńskiego (albo raczej odwrotnie, bo rygor w tym ostatnim musiał być większy). W Quimper poza tym była szkoła wojskowa dla komandosów (spadochroniarzy). Tuż przed klęską Francji w wojnie kolonialnej w Wietnamie — a przed wysłaniem absolwentów na ten azjatycki front — władze pozwoliły absolwentom poszaleć przez całą noc. W rezultacie młodzi żołnierze poniszczyli knajpy, a najbardziej agresywni i pijani wdarli się do internatu dla dziewcząt, które zostały poważnie nastraszone, a niektóre nawet zgwałcone. Afera została oficjalnie wyciszona, sprawcy i tak trafili do Wietnamu, gdzie zginęli. Część z nich zginęła, nawet nie doleciawszy do ziemi, Vietkong strzelał do nich jak do kaczek.

 

12 XII 2012

Środa, kolejny dzień, widzę szron na dachach domostw i samochodów. Sześćdziesiąt lat temu, 12 XII 1952 roku, mama Zuzanna urodziła mnie w pokoju na pierwszym piętrze w kamienicy w Barczewie, przy ulicy Adama Mickiewicza. Przypadek, bo od 1946 r. mieszkała w Olsztynie, tutaj dostała nakaz pracy jako przedszkolanka. Miasteczko warmińskie znane z ciężkiego więzienia. Spałem, budząc się i zasypiając, nie potrafiąc przebić tej błony czasów, czekając tej piątej porannej godziny, kiedy wreszcie moja główka pokazała się na świecie. Frau Orlowsky/Orłowska walnęła mnie po wyciągnięciu i ożyłem. I ją osikałem. Życie ruszyło. Ojciec siedział w kuchni, paląc papierosy, szczęśliwy, że ma męskiego potomka.

Zapowiada się piękny dzień. Jest jasno, prawie bezchmurnie, zaraz wyjrzy zza budynku szkolnego słońce. Kiedyś sześćdziesiąt lat to była starość, teraz zupełnie nie. W każdym razie ja tego tak nie odczuwam. Nad ranem mocny sen erotyczny.

I znów powrót z pracy; jest 18.00. Rzeczywiście nieco „zimowo”, bo lekko ponad zero stopni.

Wcześniej poprosiłem o spotkanie z fotografką (jej prace widziałem w katalogu wystawy) Isabelle Vaillant. Brunetka o ciekawej twarzy. Przejrzałem jej zdjęcia zrobione podczas obchodów świąt katolickich, pielgrzymek zwanych „pardons”, odpustów, fest-noz (festyny ludowe). Problem w tym, że chce za wystawę i ubezpieczenie stosunkowo dużo. Do tej pory albo płaciła rada generalna za wypożyczenie np. fotografii czy grafik o tematyce bretońskiej, albo „załatwiałem” po przyjacielsku wiele spraw (przewożąc w osobistej teczce). Takie są reguły i prawa autorskie. W kantynie natknąłem się na Rogera Moizana, który rzekł, że największym francuskim mężem stanu był generał de Gaulle, ponieważ wyprzedzał myślą wydarzenia, cenił i rozumiał więź narodową, ostrzegał przed despotią banków i świata finansów; że Izraelici tworzą świadomie nacjonalistyczno-religijne państwo, a wyborów w USA nigdy nie wygra kandydat krytyczny wobec Izraela i żydowskiego lobby; że Francja powoli upada, jest w stagnacji, nie ma honoru ani odpowiedniej polityki wewnętrznej (socjalnej); że wszystko zaczęło się psuć od prezydenta Mitteranda, który pod presją demagogii socjalistycznej polityki wprowadził czysto liberalną gospodarkę; Bretończycy na własne życzenie tracą wigor i tożsamość.

Zapytał mnie, a wyglądam przecież stosunkowo młodo, jak na swój wiek, ile mam lat. Kiedy odpowiedziałem, że dzisiaj rano skończyłem sześćdziesiątkę, to się uśmiechnął, że od tego momentu sprawy tego świata zacznę rozważać inaczej, bardziej filozoficznie i z dystansem. On sam, powiedział, ma ponad siedemdziesiąt, ale jeżeli społeczeństwo bretońskie nadal nie obudzi się, pozostanie bierne, to on wróci do aktywnej polityki. Ostatnio wypisał się z literacko-kulturalnego Stowarzyszenia Louis Guilloux, gdyż ma dosyć drętwego czczenia tego pisarza i jego dzieła, zamiast otwartego mówienia o jego mniej znanych wydarzeniach biograficznych i poglądach, jak np. odrzucenie komunizmu w połowie lat 30., kiedy z André Gidem wrócił z objazdu po ZSRS. Gdy wspomniał o tym podczas kolejnych rocznicowych obrad, to członek zarządu i komunista oburzył się i go skrytykował, co Rogera jeszcze bardziej rozwścieczyło, a znany jest jako niezły pieniacz.

W antykwariacie kupiłem tanio kilkanaście egzemplarzy czasopisma „Le Miroir”, które zawiera reportaże wojenne z frontu 1914-1918. Jesienią 2014 pokażę je na wystawie poświęconej setnej rocznicy wybuchu I wojny światowej. Dochodzi 22.00. Dostałem esemesy urodzinowe od rodziny.

 

13 XII 2012

Czwartek, rano poprosiłem koleżankę Anię (używa zdrobnienia) Planchais, aby mnie zawiozła do domu blisko plaży w Hillion tuż za Saint-Brieuc, w którym mieszkał i popełnił samobójstwo filozof Georges Palante, bohater powieści Guilloux Czarna krew i Jeana Greniera (z jego sylwetką zapoznał się sam Albert Camus). To moja trzecia wizyta, ale po pewnej dłuższej przerwie. Ten filozof anarchista nietzscheański i piewca szlachetnego indywidualizmu, był jednym z pierwszych orędowników psychoanalizy Freuda we Francji. Zabił się z powodu mocnej kłótni z innym filozofem, ale kompletnie niepotrzebnie i absurdalnie. Poza tym cierpiał na chorobę, która go „ośmieszała” wizerunkowo (na słoniowaciznę). Domek z kamienia wciśnięty w parów na błotnistej dróżce na kamienisty i mały brzeg: wąski i wysoki, jednopiętrowy. Zielone, zamknięte okiennice, detale z czerwonej cegły. Strzał w gabinecie na pięterku. Zawsze tego oryginała i outsidera kojarzyłem z powieścią Guilloux, co zrozumiałe, ale i z bohaterem powieści Auto da fe Eliasa Canettiego (wielka biblioteka, uczony samotnik i jego władcza, prosta kobieta…).

Do nauk Palantego (szczególnie o indywidualizmie) sięgnął po wielu latach słynny współczesny, kontrowersyjny i płodny filozof Michel Onfray (kiedyś anarchista socjalistyczny). Po drodze różnorodne manoirs (dworki-domki). W zagajnikach liczne kosy. Niedaleko stąd mieszkał i utopił się w zatoce Saint-Brieuc inny zapoznany, bardziej szalony w życiu filozof, Jean Lequier (1814-1862), jeden z ojców założycieli chrześcijańskiego egzystencjalizmu we Francji. Jego twórczość filozoficzną przypomniał nie kto inny jak pisarz i filozof Jean Grenier, profesor Camusa w liceum w Algierze, który w młodości opuścił Saint-Brieuc, aby duchowo powracać niejednokrotnie do tej melancholijnej krainy.

 

14 XII 2012

Wczoraj wieczorem dotarłem do Paryża, oczywiście do Robinson, do Zbyszka i Lotus. Chorowali w tym roku po raz pierwszy poważnie. W ulewie porannej biegnę na stację i wsiadam do RER B z południa na północ. Wertuję książki nowe i antykwaryczne w ulubionej księgarni Gibert Joseph na Saint-Michel 26. Irlandzko-amerykański filozof Richard Kearney i jego Anatheism. Returning to God after God: „anateizm” — po grecku to tyle co Bóg po Bogu. Wszechmogący skompromitował się w Auschwitz (i nie tylko tam), powrót do idei boga cierpiącego, współczującego, nieinterweniującego (rodzaj postmodernistycznego deizmu?). Czyli nic nowego: do Jezusa? Buddy Awalokiteśwary? Nie tyle Bóg, co Dobro. Warte postudiowania, lecz zbyt kosztowne dziełko.

Bóg — grzech śmiertelny człowieka. Diabeł tkwi w szczegółach Boga.

A co kupiłem? Dwie autobiograficzne (może za trudne) powieści Pierre’a Guyotata Formation i Coma (7,60 i 10,40e). Po rosyjsku Żełtyj dom Jurija Bujdy rodem z Kaliningradu — jego magiczną powieść Pruską księżniczkę uważam za najlepszą książkę o realistyczno-nadrealistycznej Borussii (w tym przypadku myślę o obwodzie kaliningradzkim i jego skomplikowanej tożsamości i postmodernistyczno-postsowieckiej wyobraźni). Kilka innych książek jego autorstwa dostrzegam w wersji francuskojęzycznej: podobno mieszka w Paryżu. Znany mi osobiście pisarz Oleg Głuszkin z Kaliningradu oburzał się, że tak wysoko oceniam prozę Bujdy: on nie nasz, dawno wyjechał do Moskwy! To było lat temu z dziesięć: ot kolejna bujda na resorach!? Salman Rushdie Midnights children (10,60e). Długo wertowałem albumy malarskie poświęcone Wenecji (Canaletto, Gaudi) oraz geniusza Schielego…

Jest 18.30 — kończę bieg po Luwrze: ponowiłem malarstwo włoskie, francuskie. Sala z ukochanymi martwymi naturami Chardina zamknięta. Wystawa czasowa: rzeźby rokokowe J.G. Pinsela z naszej I Rzeczpospolitej. Przypomniałem sobie piękną wystawę tej lwowskiej rzeźby pokazanej w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Co za wyraz, ekspresja, polot! Co za mistrzostwo! Religijne postacie z pozłacanego i polichromowanego drewna: wielki, pochylony z szablą Abraham i niewielki, skurczony Izaak. Z tyłu wydrążone skorupy drewna, dziwnie się zagląda do nich tak bezceremonialnie — rzeźby stały licem do wiernych, tył ich był skryty, ale teraz, gdy je obchodzę, widzę fizycznie tę umowność, tę hermeneutykę „wydrążonej ekwilibrystyki sztuki i wiary”.

Notuję na półpiętrze. Kolejna „magdalenka” wpada do umysłu: M. Jałowiecki w swoich wiekopomnych pamiętnikach zauważył, że zjednoczone pod koniec XIX stulecia Niemcy postanowiły wziąć przykład z kolonialnych imperiów europejskich i ruszyć na podbój Afryki. Po krótkim historycznie czasie (bo nie wszystko przebiegało po ich myśli) zorientowali się, że podbicie słowiańskiego wschodu pójdzie im zdecydowanie łatwiej. Rosja też była państwem kolonialnym, ale szła „po swoje” po lądzie od końca XVI w. i dotarła aż do Pacyfiku, nikomu z wielkich (poza osłabionymi Chinami) nie depcząc po piętach. I Niemcy, i Rosja w takim ruchu po Lebensraum musiały spotkać się na trupie Polski czy I Rzeczpospolitej, co im się udało, i takie rokokowe, sarmackie rzeźby ze Lwowa i okolic, często autorstwa spolonizowanych Niemców, Włochów, Austriaków, to podzwonne dla wielokulturowego, wieloetnicznego i słabego państwa „chrześcijańskiego”.

W domu w Robinson po godz. 20.00. Jemy smacznie i pijemy wytrawnie. Lotus opowiada, że osobiście znała w latach 70. Pierre’a Guyotata, ponieważ mieszkali na tej samej ulicy. Nosił się arogancko i butnie jako niedoceniany geniusz. Protestował przeciwko wojnie w Algierii, krótko był komunistą i zwolennikiem Fidela Castro, walczył o prawa dla mniejszości etnicznych i seksualnych (sam był aktywnym homoseksualistą); jakaś jego wywrotowa obyczajowo powieść została zakazana, ale teraz jest mniej buntowniczy, pisze mocne autobiografie (które kupiłem). Lotus uważa, że pisze skomplikowanie i za pretensjonalnie, kreuje się na silnego faceta, który w literaturze i życiu „szpanuje”. My też mieliśmy i mamy silnych facetów o sentymentalnych serduszkach, jak Hłasko czy Stasiuk, ale Guyotat sięga raczej formatu Geneta. Skoro ja też uprawiam autobiograficzne eseje, to cieszę się na lekturę i zaraz zaglądam: nie jest tak źle, rozumiem, matka urodziła się jako córka francuskiego fabrykanta w Czeladzi!

Lotus twierdzi, że Polacy nie są ofiarami historii, lecz barbarzyńcami ze wschodu i cwanymi gośćmi.

Północ, cytat z Wolfganga Haricha, który prezentuje się jako „toporny marksista”: „Po 1945 roku w Berlinie i ponownie w 1978. w Austrii, w oberży w Linzu, poddany zostałem przymusowemu doświadczeniu przysłuchiwania się starym nazistom i ich młodym adeptom, którzy twierdzili, że Hitler był wielkim człowiekiem. Popełnił wyłącznie jeden błąd, a mianowicie nie dogadał się z Żydami, gdyż układając się z nimi wygrałby wojnę i podbił cały świat. W tych słowach tkwi ten sam widoczny antysemityzm tylko odwrócony. Jak u Nietzschego”. Harich strasznie krytykuje Nietzschego, uważając, że nie bez kozery hitlerowcy uwielbiali tego najniebezpieczniejszego filozofa Europy. Chyba Nietzsche odpowiada za niemiecki faszyzm tak samo jak Marks za sowiecki komunizm, a św. Paweł za rzymski katolicyzm. Nie mieli bezpośredniego wpływu na to, jak ich doktryny były realizowane, ale podwaliny pod takie działanie sami świadomie tworzyli. Marks i Nietzsche byli myślicielami podejrzeń, potomkowie ideowi zrezygnowali z absolutnego krytycyzmu na rzecz absolutnej wiary w doktrynę, a z idei Innego, Bliźniego uczynili symbol Wroga. Chrześcijaństwo zaczynało jako wolna i równa religia niewolników (Ja=Ty) oraz rychłego przyjścia Pana, a skończyło jako ziemska religia uwolnionej od ewangelii miłości niewolniczej władzy Kościoła.

 

15-16 XII 2012

Sobota, rano ciąg dalszy długich polsko-francuskich rozmów przy stole w jadalnio-kuchni. Lotus: moim miastem jest Rzym, pracowałam tam, wieczorami szukałam odpoczynku w licznych, nieoświetlonych kościołach. Zbyszek oczarowany jest Mediolanem. Ostatnio odwiedził Wenecję, która stała w wodzie. Włosi są lepsi, czyli mniej spięci niż Francuzi. Pod nich mamy kuchnię śródziemnomorską. W czasie pobytu w Italii (dziwi się, że Polacy mówią o Italii „Włochy’) miała zaledwie osiemnaście lat, pracowała w dużej rodzinnej firmie. Pomagali jej, jednocześnie adorując, dwaj imigranci: jeden starszy Polak pochodzenia arystokratycznego (roztrwonił swój majątek na różne uciechy jeszcze przed wojną), który pracował w piwnicy, przygotowując do wysyłki paczki i listy, oraz młodszy, bardziej grubiański i cyniczny Rosjanin, który tego (prawie staruszka) Polaka traktował z góry jako „gorszego brata słowiańskiego”. Lotus miała podówczas włosy do pasa, była urodziwa i filigranowa, schodziła na dół do Polaka i jego pracowni ekspedycyjnej i pozwalała mu ładnym grzebieniem rozczesywać swoje piękne, kruczoczarne, lśniące włosy, zupełnie nie podejrzewając, że w tej czynności zawierać się może duży ładunek erotyzmu. Teraz chyba rozumiem, dlaczego po wielu latach „francuskiego życia” związała się ze Zbyszkiem (Polakiem)… Lubią się droczyć, ona dominuje, ale uczuciowa więź pomiędzy nimi jest szczera i mocna.

Lotus: jak nie było nylonowych pończoch lub nie było kobietę na nie stać, to malowała sobie na nogach kredką linię szwu, żeby imitować pończochy.

Jak prawie co roku spotykam i dzisiaj na placu Saint-Michele Frédérique Laurent. Zauważam, że się starzejemy. Siadamy przy oknie w niedalekiej knajpce. Wokół nas świąteczna gonitwa zakupowa. Zaczynamy rozmawiać o wspólnych znajomych, jak Krzysztof Rutkowski (teraz w Warszawie na uniwersytecie), Leszek Szaruga (wrócił do Warszawy i dużo pisze), Marek Bieńczyk (uhonorowany niedawno nagrodą Nike). Jej rodzice przenieśli się z Normandii do wioski leżącej w departamencie Limousin (centralna Francja, bliżej Indre i Owernii). Nadal uczy niemieckiego w szkole teatralnej, tłumaczy, bierze aktywny udział w paryskim życiu literackim, również w tym polsko-francuskim. Narzeka na coraz niższy i „sprzedajny” poziom życia literackiego, wszędzie układy i obrzędy koleżeńskie. Tak jak wszędzie zresztą. Ostatnie nagrody Goncourtów też nie są ani wolne od wpływów, ani wielkie artystycznie. Spacerujemy wzdłuż Sekwany, co za okropna, brudna, gniewna rzeka! Jaki w niej niespokojny duch! Ilu w niej płynie topielców? Skoczył z mostu Mirabeau poeta Paul Celan (1970), z Pont des Arts skoczył starszy brat Józefa Piłsudskiego, Bronisław (1918), jak wielu innych (najczęściej anonimowych mężczyzn: Messieurs les noyée de la Seine, tytuł piosenki).

Zagłębiamy się w uliczki galeryjne. Żegnamy się o 16.30. Już sam odwiedzam olbrzymi i mroczny kościół St. Germain, w którym znajduje się serce króla Jana Kazimierza (tutaj się schronił jako opat klasztoru po opuszczeniu Rzeczpospolitej). Księgarnia polska, galerie, ulice, znów Seine (Sekwana), zwiedzam wystawę o Dűrerze i jego epoce ze zbiorów francuskich w muzeum akademii sztuki, a przy okazji niespodziewanie wystawę o francusko-rosyjskich (sowieckich) związkach do 1991 roku. Fascynowali się wzajemnie, na pewno od upadku Napoleona i epoki wielkich realistów (Dostojewski, Tołstoj, chociaż to Turgieniew był najczęstszym gościem kulturalnych elit paryskich). Wielkim wstrząsem intelektualnym i politycznym dla tej raczkującej fascynacji pod koniec lat 30. XIX stulecia okazała się prorocza i cholernie krytyczna księga o Rosji markiza Astolphe’a de Custina (był w Rosji krótko, ale to, co zauważył, nim wstrząsnęło: wyjątkowa despotia, niewolnictwo, cynizm arystokracji i jej uniżoność wobec cara, brak cywilizacji politycznej, zagrożenie dla Europy). Nad Sekwaną jest piękny most Aleksandra III, otwarty w 1900 roku jako symbol przyjaźni francusko-rosyjskiej. Wcześniej była wojna krymska, w której Francja obok Anglii walczyła z Rosją, jednak po klęsce z Prusami (1870-1871) zwróciła się na wschód z propozycją aliansu. Zaczęły powstawać liczne więzi polityczne, kulturalne, militarne, gospodarcze, inwestycyjne (Francja przed I wojną światową najbardziej zainwestowała w gospodarkę rosyjską, która wtedy ruszyła z kopyta; gdyby nie wojna i rewolucja, Rosja stałaby się potęgą ekonomiczną pierwszej klasy). Wiadomo: Strawiński, Diagilew, Bunin, Nabokov, Chodasiewicz (półkrwi Polak), Chagall itd. Liczna i spauperyzowana kolonia białych Rosjan, francuscy komuniści międzywojenni i powojenni z Barbussem, Aragonem, Eluardem, Sartrem na czele. Pożyteczni idioci. Stalinowska PCF…

Przykre wrażenie wywarł na mnie list z 1950 roku uznanej pisarki Marguerite Duras (1914-1996), napisany kiedy wyrzucono ją z partii komunistycznej (PCF) za kontakty z egzystencjalistami skupionymi wokół wydawnictwa Gallimard, za krytykowanie zasad realizmu socjalistycznego. W liście tym broniła zażarcie swojej ortodoksji komunistyczno-sowieckiej, ale nic z tego nie wyszło, nie przywrócono jej członkostwa w partii. Zawsze pozostała pisarką o przekonaniach lewicowych, lecz coraz bardziej antysowieckich. Chociaż tyle. Smutne wrażenie robiły też listy emigrantów, jak Rozanowa czy Bierbierowej, z prośbami o wsparcie, np. na leczenie zębów. Plakaty, afisze, rocznice. Na ekranach pokazano filmy z pogrzebu Majakowskiego, z obrad Międzynarodówki Literackiej z udziałem wąsatego M. Gorkiego, sceny z jego pogrzebu: trumnę niesie Stalin, który przecież kazał go otruć. Pisarze z Francji na trybunie na placu Czerwonym. Gdy przybywali do Raju Krat, dostawali dobre honoraria w rublach za swoje zaangażowane książki, które musieli wydać na miejscu, a wiadomo że w sklepach były pustki (chyba że w specjalnych). Na końcu dysydenci, Sołżenicyn i odchodzenie od wiary…

Po drodze do katedry Notre-Dame, gdzie rzadko zaglądam. Msza o miłosierdziu chrześcijańskim: „Chrześcijaństwo jest za pokojem, miłością, miłosierdziem” — wygłasza postawny starzec, a słucha go wcale niemała liczba (żeńskich i dobrze ubranych) parafian. Za taśmami ograniczającymi dostęp przechodzą, tłocząc się, fotografując turyści z całego świata, niektórzy nie zdejmują nakryć głowy. Spektakl. To nie katakumby jeszcze, ale udekorowany przedpokój do nich.

Minioną sobotę zapisuję w niedzielę 16 XII na lotnisku Roissy, odlot się opóźnia. Startujemy mocno po godzinie 13.00. Jestem w pociągu w Warszawie o 17.10. W domu w Olsztynie po 21.00. Odwilż.

Kazimierz Brakoniecki (ur. w 1952 r.) – olsztyński poeta, pisarz, tłumacz poezji francuskojęzycznej, animator kultury, kurator wystaw sztuki polskiej XX wieku, współzałożyciel i jeden z liderów pisma, stowarzyszenia oraz fundacji Wspólnota Kulturowa „Borussia”. W latach 1995-2018 dyrektor samorządowego Centrum Polsko-Francuskiego Côtes d’Armor Warmia i Mazury w Olsztynie. Otrzymał m.in. nagrodę im. Stanisława Piętaka (1991), paryskiej „Kultury” (1996), Ministra Kultury (2002), Laur UNESCO (2007), Literacki Wawrzyn Warmii i Mazur (2008). Ostatnio opublikował: tom prozy Historie bliskoznaczne (2008); książki eseistyczno-podróżnicze: W Bretanii (2009), Dziennik berliński (2011), Notes kurlandzki (2017), Dziennik olsztyński (2022); dziennik literacki Cudoziemiec (2018) oraz tomy wierszy: Ciałość (2004), Europa minor (2007), Glosolalie (2008), Obroty nieba (2010), Chiazma (2012), Terra nullius (2014), Amor fati (2014), Obrazy polskie (2017), Erodotyki (2018), Twarze świata (2019), Oumuamua. Atlas wierszy światologicznych (2022), Lekcja poezji dla zaawansowanych (2023).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content