Skip to content
e-eleWator zachodniopomorski miesięcznik literacki

HENRYK WANIEK

Świat Wassermanów. 1, 2

 

1.

Chociaż wszyscy to znają, trzeba opowiedzieć raz jeszcze. Po kolei, od niewinnego początku, aż po krwawe zakończenie tej historii, a przede wszystkim zacząć od zamku Tosch, który też nazywają Tosza.

Dawno temu miał należeć do książąt cieszyńskich lub bytomskich. Następni właściciele robili, co mogli, ale po husyckiej nawalance trzeba go było zbudować od nowa. Późniejsza jego historia to też ciemne przeznaczenie. Przede wszystkim finansowe. Każdy pozbywał się tego zamku czym prędzej.

Już nic nie był warty, gdy baron von Eichenwald dał się skusić. Urodzaje ostatnich lat uczyniły go na krótko bogaczem. Uwierzył, że tak już będzie zawsze. Mamona zawróciła mu w głowie, zatem jakiś spryciarz wmusił mu ten Tosch niemal za darmo, jak twierdził. Eichenwald ocknął się po czterech sezonach, gdy był już zadłużony po uszy.

Kiedyś, pod względem majątku, zajmował miejsce trzecie po księciu Lichnovskym oraz hrabim von Wilczek. Później spadł na czwarte lub piąte. Ale baron von E. się nie poddawał. Jako były oficer znał się na kontraktowaniu zboża i mięsa dla wojska, skór zwierzęcych i sukien morawskich. Handlował zawzięcie, ale długów nie ubywało.

Zamek Tosch (Tosza nazywało się też miasteczko u jego podnóża) miał zaspokoić jego rodową pychę. Pan na zamku! Ale już zaczynało mu świtać, że prawie 20 000 talarów, jakie zapłacił za tę ruinę, to marne grosze w porównaniu z sumami, które corocznie wyrzucał na jego utrzymanie. Remonty, reperacje, ludzie do roboty. Tylko sprzedaż mogła powstrzymać definitywne bankructwo.

Lecz zanim do tego doszło, corocznie przez lat sześć, z końcem kwietnia lub na początku maja, gdy już nie było śladu po zimie, w Lubicach sposobiono się do wyjazdu. Do zamku. To miało robić wrażenie na sąsiadach, choć ten zamek to tylko smród, głód i ubóstwo. Więcej gruzu niż murów. A ludzie tamtejsi ciemni i dzicy. Lumpy i złodzieje. To przecież wszyscy wiedzieli i wyśmiewali ukradkiem. Że też chce się Eichenwaldom na całe lato jeździć do tego piekła.

 

2.

W majowy dzień roku 1797 zaczęła się mobilizacja. Był to bodaj ostatni z serii wyjazdów, bo dwa lata później, według aktu sprzedaży, właścicielem zamku będzie już niejaki Kotulinsky. Nabył go za 17 000 talarów, czego nawet nie spłacił w całości, bo jeszcze po latach ciągle był coś winien. Na razie jednak baron trzymał fason i znów był dowódcą wyprawy.

W ubiegłym roku, podobnie jak wcześniej, jego sytuacja majątkowa już nie była różowa. Nierówne wpływy z folwarków Lubice i Krowiarki stanowiły jakiś dochód, ale Dworziszcze, wieś od dawna pusta, same straty. Dawno by ją sprzedał, gdyby ktoś chciał kupić. Czasy takie, że liczono się z groszem. Także w domostwie Eichenwaldów.

Odprawiono pannę Schwartz, która jedenastoletnią Antoninę uczyła pisania, rachowania i gry na klawesynie. Także i klawesyn, w ślad za trzema ogierami i parą byków, został sprzedany. Nieznaczny przypływ gotówki poprawił humory państwa von E. Zaczęły się przygotowania do wyprawy i zawsze związane z tym wielkie podniecenie.

Niegdyś, za pierwszym razem, to znaczy w roku 1792, wykorzystano lando rzadko używane, wytworne i okazałe, lecz kruche, zawdzięczające swą nazwę miastu Landau w Palatynacie. Spisywało się dobrze tylko do połowy podróży. Bo co oficer infanterii wie o resorach? Koła wymieniano trzykrotnie. Poszły na to prawie dwa talary! A należało jechać przez Cosel, drogą brukowaną. Nieco ponad dwanaście mil. To da się zrobić w dziewięć godzin.

Ale, chcąc zaoszczędzić dwie mile, były rotmistrz nie pomyślał, że to się przeciągnie na dwa dni jazdy, z noclegiem w Pławniowicach. Poszły następne trzy talary. I jeszcze półtora za reperację dyszla. Lando, przewidziane na góra czterech pasażerów i znacznie mniejszy ładunek, nie wytrzymało ośmiu osób wraz z woźnicą. Tym bardziej pięciu wielkich kufrów. Pomińmy już drobne zwierzątka, z którymi dzieci nie miały serca rozstać się na długie letnie miesiące.

Rok później nie popełniono już tego błędu. Podróż odbyła się w dwóch etapach. Dziesięć godzin jazdy. Długo, to prawda, ale bez marnowania pieniędzy. Odcinek Lubice — Sośnice przemierzano prostym brekiem, pakownym, ale i tak przeładowanym. Musiał zmieścić pięć osób starszych, dzieci w liczbie trojga, drobne, choć nadzwyczaj hałaśliwe pieski, także w ilości pięciu. Kufry z odzieżą, kufer z utensyliami — zastawa stołowa, garnki, stroje, przybory higieniczne i tak dalej.

Wszystko to i wiele rzeczy dodawanych w ostatniej chwili przerastało siły dwóch koni. Część ładunku wypadała po drodze, trzeba było go zbierać. Niejeden z pasażerów, zniechęcony ciasnotą, wysiadał, by część drogi odbyć pieszo i często wyprzedzał pojazd o pół godziny. Ale baron nie opuszczał pokładu. Siedział obok woźnicy, by ten nie zapomniał kto tutaj jest admirałem.

W Sośnicy, zwanej też Kieferthal, była przesiadka i przeładunek frachtu na inny pojazd, chyba przesadnie nazywany karetą. Wynajmowano ją od pana Kosnica, chcącego uchodzić za nie byle kogo. Na przestrzeni lat jego nazwisko zmieniało się, najpierw na Koschnitz, a ostatecznie Kossnitzky. Twierdził, że to jego kareta rodowa, wskazując wymalowany na jej drzwiach herb tak zatarty, że nie wiadomo, co przedstawiał. Pewnie nabył ją gdzieś okazyjnie albo wygrał w karty.

Von Eichenwald wynajmował ten wehikuł wraz z zaprzęgiem i woźnicą za półtora talara per diem. W ten sposób drugi etap podróży odbywał się szybciej. Aż po południu plebs miasteczka Tosza mógł podziwiać zajeżdżający do zamku pojazd światowy, wiozący państwa, by tu bawili do końca sierpnia. Takiej karety na co dzień się tu nie widziało.

Widok był atrakcyjny i w tym, że obok karety, ujadając, biegły pieski płoszące konie, a nierzadko obrywające batem od woźnicy, co dodatkowo je rozsierdzało. Bo Kosnic stawiał warunek, żeby do pojazdu nie wpuszczano piesków ze względu na pchły. Zatem od Kieferthalu aż do celu podróży psiaki zażywały swobody. Grupa heroldów z trąbą i bębnem nie zapewniłaby wjazdowi do Tosch większej donośności.

Późnym popołudniem kareta toczyła się uliczkami Toszy, ku zabawie gapiów, w oczach pasażerów uchodzącej za radość z powodu ich przyjazdu. Von Eichenwald chciał tu coś znaczyć, więc sprawiał mu przyjemność widok strażnika miejskiego salutującego swą szablą. Ale kareta jechała dalej i wraz z pieskami znikała za bramą zamkową.

Tam rozpoczął się pośpieszny rozładunek, aby woźnica, nie pobierając dodatkowego talara, mógł powrócić nocą do Sośnicy. Szybko wyrzucił kufry i skrzynie, szybko napoił konie i tyle go widziano. Tak to zaczęła się ostatnia w historii kanikuła rodziny von Eichenwald na dawnym książęcym zamku w Tosch, czasami zwanym Tosza.

cdn.

 

powyższa proza pochodzi z przygotowywanej książki Notatnik i modlitewnik drogowy III (2005-2015)

Henryk Waniek (ur. w 1942 r. w Oświęcimiu) – malarz, pisarz, publicysta. Mieszka w Brwinowie. Laureat licznych nagród m.in. Prix national na Biennale Internationale de Peinture w Cagnes-sur-Mer (1974), Nagrody Warszawskiej Premiery Literackiej (1995), Nagrody im. Andrzeja Kijowskiego (1997), Nagrody Kulturalnej Śląska i Kraju Związkowego Dolnej Saksonii (1999), Dolnośląskiej Nagrody Literackiej LAUR (2005), Nagrody miesięcznika „Śląsk” »Śląski Orzeł« (2005) oraz Nagrody im. ks. Augustina Weltzla »Górnośląski Tacyt« (2007). Nominowany do Nagrody Literackiej NIKE za Finis Silesiae (2004) oraz do Śląskiego Wawrzynu Literackiego za Notatnik i modlitewnik drogowy (2014). Wydał m.in.: Dziady berlińskie (1984, 1999), Hermes w Górach Śląskich (1994, 1996), Opis podróży mistycznej z Oświęcimia do Zgorzelca (1996), Pitagoras na trawie (1997), Inny Hermes (2001), Martwa natura z niczym: szkice z lat 1990-2004 (2004), Finis Silesiae (2004), Wyprzedaż duchów (2007), Sprawa Hermesa (2007), Katowice-blues czyli Kattowitzer-Polka (2010), Notatnik i modlitewnik drogowy (1984-1994) (2013), Jak Johannes Kepler jadąc do Żagania na Śląsku zahaczył o księżyc (2015), Cmentarz nieśmiertelnych (2015), Obcy w kraju urodzenia (2016), Miasto niebieskich tramwajów (2017), Szalone życie Macieja Z. (2018), Notatnik i modlitewnik drogowy II (1994-2004) (2020), Ciulandia (2022) i Wędrowiec śląski (2024).

aktualności     o e-eleWatorze     aktualny numer     archiwum     spotkania     media     autorzy e-eleWatora     bibliografia     

wydawca     kontakt     polityka prywatności     copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved

zachodniopomorski miesięcznik literacki e-eleWator

copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved

Skip to content