ŁUKASZ GAŁASZEK
dlatego nic z tego
wezmę dzień
zatnę
coś wykroję schowam do kieszeni
nie na teraz to będzie na później
ale dni są śliskie i szybko biegają
i nie mam ostrza
a nawet dłoni by schwycić
niczego nie mam
prócz pompy ssąco-tłoczącej
o barwie zawstydzonego mięsa
bezużytecznej
która nie zna dnia
któryś spacer po Warszawie
idziemy ulicą Mordechaja
jak po kartce z zeszytu wzdłuż linii
wśród zapisanych kratek
białych plam
jesteśmy tacy malutcy
kropeczki
może z nudów
układane w kreski
rozglądamy się miasto
szachownica z papieru
przeciągamy się po prostej
z kąta w kąt
pogoda jest piękna
mamy trochę sił
może uda się wyjść poza krawędź
łowy (impresja wyrosła na zasłyszanym akcie myślistwa)
słyszałem strzał wiem znowu padło to co dzikie
(słyszałem pogłos
głos był niedościgły
— słowo z reakcji błysku ognia tarcia świstu —
nikt go nie słyszał nim nie było znów po wszystkim)
wesoły szczebiot — drapieżniki przyjdą nocą
i może zliżą z krwi wspomnienia trochę białka
trochę żelaza — stwierdzą może my też ze stali
może pomyślą — lecz nas nie skradnie nikt domowi
(a ptaki które teraz mówią będą spały
a ptaki będą spały nadstawiając skrzydła)
ścierwo pojmane rzucone zwinnie na samochód
poza duktami niewzruszeni pozostali
krążą warują drzemią błądzą nucą psalmy
nikt z nich nie myśli czym jest życie
kiedy żyje
(a wokół dom bezpieczny — nikt nie podejrzewa
że stale siany cięty z rozsądnym zamysłem
że każdy krok dojrzany że drzewa spisane
że kiedyś skończy się ochronny okres i na ciebie)
teraz śpiew ptaków słońce złoci igły liście
wszystko co dzikie zbłąkane w splocie własnych ścieżek
i nic nie wiedzą póki żyją
— tylko żyją
może tak trzeba
nic nie wiedzieć
żyć
nie: wiedzieć?
mój dom
mój dom się śmieje
ze mnie — nie do mnie
mój dom ujada
a nocą
zwija się w kłąb i popiskuje przez sen
w moim domu straszy
szczękanie zamków i trzaskanie drzwi
i huczące kroki gesty słowa słowa słowa
i pojazdy mechaniczne
też mnie gonią
mój dom dobija
mi się do głowy — wrzeszczy o dzisiaj
i drzwi wyważa zmyśla coś o jutrze
dzień w moim domu to nieproszony gość
którego dobrze znam
w moim domu czasem marzę
że dobry bóg wyskoczy zza krzaka
że powie popatrz
skręć tędy — wystawi palec —
i żyj
i nic takiego oczywiście się nie zdarza w moim domu
i tylko się snuję
od człowieka do człowieka z kąta w kąt
i wiem że nawet gdyby dom mój spłonął
gdyby starła go powódź rakietowy atak albo gdyby chociaż zmiana rządu
to nie ma wyjścia
mój dom się nie zmieni
i nie uśmiechnie się do mnie
oda do powietrza ogólnie
ty jesteś jak odra
ćwierćgraniczna wielka taka rzeka
z bakteriami i szlamem i źródłem gdzie indziej
albo zakopane
taka ciasna bardzo znana gmina
są tam wszyscy ludzie świata i stłoczeni krzyczą
i jesteś jak miasta nieodległe gdzie się dzieci zabija
rzuceniem o bruk jak drogi jesteś
wiodące do miast
(bezpieczne wygodne pierdolone drogi)
i jak zalewy gdzie pijani skaczą w dni wolne
po ostatnie hausty jak prawo troskliwe
które nie zezwala
(jest ono by żyło się lepiej jest ono by żyło się po chuj)
a ja ciebie muszę zasysać
a ja serce mam tylko by cię roznieść po tkankach
a ja ciebie wciąż pełny i pod tobą się gnący bo na tym zasadza się żyć
myślę czasem
czy ty
to nie ja
Łukasz Gałaszek (ur. w 1990 r. na Śląsku) — pisze do szuflady.
aktualności o e-eleWatorze aktualny numer archiwum spotkania media autorzy e-eleWatora bibliografia
wydawca kontakt polityka prywatności copyright © 2023 – 2024 e-eleWator . all rights reserved
copyright © 2023 – 2024 e-eleWator
all rights reserved